niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział XV, "Ryjecie jak chłopi ziemię przed uprawą."

PIĄTEK

Oczami Wiktorii:

Huk i ból w ręce. Cholera. Spadłam z łóżka. Efekty spania we dwie na jednoosobowym meblu. Podniosłam się powoli czując się, choćby mnie walec przejechał. Dominiki nie obudziłam, towarzystwo w salonie też spało. Poczłapałam do swojego pokoju, wyciągnęłam ciuchy z szafy i udałam się do łazienki. Gdy wyszłam wszyscy nadal spali, zdecydowałam zrobić kawę przyjaciółce, a sobie tradycyjnie kakao. Młodym dam jeszcze pospać. Zalałam kubki wrzątkiem i poszłam budzić przyszłą panią psycholog.
-Doooominikaa. -lekko poruszałam jej ramieniem. Odpowiedział mi tylko pomruk.
-Domiiiś. -ponowiłam próbę, znów tylko mruknięcie.
-Dominika, wstawaj. Zajęcia. -cały czas lekko poruszałam jej ramieniem.
-Daj mi spać. -wychrypiała. Oj, chyba nie wstanie. Nachyliłam się nad nią lekko.
-Dominika, ktoś się włamał do twojego garażu. -powiedziałam półszeptem.
-Jezus Maria! Dzwoń na policję! Mój motorek, mój biedny motorek! -od razu usiadła na łóżku.
-Żartowałam. -uśmiechnęłam się. -Inaczej byś się nie obudziła, no chyba, że wolałabyś kubeł zimnej wody na głowie. -uniosłam ręce. Gdybym się nie wytłumaczyła od razu, to Miśka by mnie zabiła.
-Dobra, przeżyjesz. Ale zrób mi kawy.- Wstała z łóżka kierując się do szafy.
-Stoi w kuchni na stoliku. -poinformowałam ją i podreptałam do swojego pokoju. Spakowałam potrzebne rzeczy i znów pojawiłam się w kuchni, gdzie szatynka pochłaniała bułkę. Po krótkiej rozmowie wyszłam na zajęcia. Ostatnio udawało mi się wcześniej wstać, dzięki czemu nie musiałam się gonić. Wkroczyłam do budynku i po chwili znalazłam się pod salą, w której miał odbyć się wykład. Zrobiłam obszerne notatki, tak samo jak na pozostałych zajęciach. Po wyjściu z uczelni zadzwoniłam do Wiktora, którego dzisiaj nie widziałam.
-Słucham? -przywitał mnie zachrypnięty głos.
-Cześć Wiktor! Tu Wiktoria, gdzie się podziewasz? -zaśmiałam się.
-Angina. -wychrypiał.
-To rozumiem, że z dzisiejszej kawy nici? -po chwili zdałam sobie sprawę jak głupio to zabrzmiało. -Aaa, przepraszam za głupie pytanie. Nie męczę cię już dłużej, kuruj się tam.
-Dzięki. Pa. -ostatnim co usłyszałam był kaszel. Zastanawiało mnie tylko co go tak doprawiło, skoro wczoraj czuł się dobrze. Postanowiłam pójść na zakupy, bo w domu nikt o obiedzie nie pomyśli. Dobrze, że wzięłam portfel. Wkroczyłam do sklepu biorąc po drodze koszyk do ręki. Zaczęłam sobie przypominać czego brakuje w naszej kuchni. Kakao, mleko, cukier, bułki, masło, sok, herbata, kawa... Boże, brakuje wszystkiego! Westchnęłam i zaczęłam zgarniać potrzebne produkty. Ustawiłam się w kolejce, nie była bardzo długa, ale mogła być krótsza. Gdy miałam już płacić mój telefon się rozdzwonił. Nie odebrałam, bo niby jak to miałam zrobić? Kolejka w kasie sięga już połowy sklepu, baba w kasie zrzędzi, a dodatkowo muszę wygrzebać drobne, bo ona nie ma wydać. Klnąc pod nosem dałam jej należną kwotę. Nawet jej dałam tą cholerną końcówkę w postaci 99 groszy. Udałam się w stronę stoliczka do pakowania zakupów, który ustawiono przy drzwiach. Komórka cały czas, z małymi przerwami dzwoniła. Już miałam co najmniej z 4 połączenia nieodebrane.  Odstawiłam koszyk z zakupami na stolik i nie patrząc na wyświetlacz wdusiłam zieloną słuchawkę.
-Halo? -burknęłam jedną ręką wykładając produkty na stolik.                                        
-Cześć Wiki! -przywitał mnie uradowany głos Grzegorza. -Gdzie jesteś?
-Hej. Za jakieś piętnaście minut zadzwonię.
-Czemu?
-Boże, Grzesiu. Ja cię lubię, ja cię kocham, ale daj mi w tej Biedronce ogarnąć te zakupy.
-Tej Biedronce niedaleko twojej uczelni? -dalej się cieszył, dalej nie wiedziałam z czego.
-Tak. A teraz przepraszam... Nosz cholera jasna! -fuknęłam próbując otworzyć jednorazówkę jedną ręką. Dziadostwo się skleiło i poszło się... kochać. -Grzesiek, ja kończę, bo muszę te zakupy spakować, a jedną ręką to się mogę po brzuchu podrapać. -jęknęłam.
-A pomóc ci? -teraz to już się chyba szczerzył do tej słuchawki. Ton jego głosu był jak u pięciolatka, który dostał lizaka.
-Co? O czym ty mi tu... -nie skończyłam, bo zobaczyłam jak Kosok wbija do sklepu i idzie w moim kierunku. Z bananem ja twarzy stanął przede mną, a ja z wielkim 'wtf' na twarzy dalej trzymałam komórkę przy uchu. -Ale... co ty... bo ty... ale jak... ja... dlaczego... Esssuss, co ty tutaj robisz? -wykrztusiłam w końcu.
-Pomagam biedakowi pakować zakupy. -zaśmiał się otwierając tą nieszczęsną jednorazówkę i zaczął wkładać do niej zakupione produkty. Po chwili się ocknęłam i też zaczęłam je pakować do drugiej siatki. W międzyczasie dowiedziałam się, że dostali wolne, a on postanowił mnie odwiedzić. No nie powiem, zrobiło mi się miło. Gregor odwiózł mnie do domu i razem weszliśmy z zakupami do mieszkania. Dominika siedziała w salonie z laptopem na kolanach i słuchawkami na uszach. Skierowałam się z Grześkiem do kuchni, szatynka nas nie zauważyła. Wypakowałam zakupy, które podawał mi siatkarz, a ona z tymi słuchawkami nas nie słyszała. Cicho wleźliśmy do salonu.
-Czeeeść. -wyszczerzyłam się siadając na przeciwko przyjaciółki.
-Gdzieś była? -zdjęła słuchawki i też się uśmiechnęła.
-Na zakupach i kupiłam gościa. -zaśmiałam się pokazując na Kosoka siedzącego na brzegu mojego fotela.
-Chyba ukradłaś, nie byłoby cię na niego stać. -rzuciła.
-I ty przeciwko mnie? Następuje w tym momencie obraza majestatu! -skrzyżowałam ręce na piersi udając focha.
-Och nie! Jak ja to przetrwam! - "załamała" się.
-Dobra, nie mogę tak długo. -wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Po kilku minutach zebrałam zamówienia i poszłam do kuchni. Wyjęłam z szafki trzy kubki, nasypałam kawy i cukru, po czym zalałam wrzątkiem. Nagle poczułam ręce na mojej talii.
-Jezus! -wykrzyknęłam odwracając się.
-Kosok, miło mi. -uśmiechnął się patrząc na mnie lekko z góry.
-Taki suchar, że zaraz sobie zęby połamię. -cicho się zaśmiał. -Gdzie Domi, że zacząłeś mnie napastować?
-Poszła odstawić laptopa i powiedziała, że musi zadzwonić. -zaczął się bawić kosmykiem moich włosów.
-Się wymigała od rozmowy z tobą. -puściłam mu oczko.
-Czy w takim razie mogę liczyć na konwersację z tobą? -wymruczał. Nasze twarze dzieliła niewielka odległość. Po kilku sekundach musnął moje usta, a potem wręcz się w nie wpił. Zachłannie wymienialiśmy się pocałunkami. Podniósł mnie i posadził na blacie, teraz byliśmy równej wysokości. Kontynuowaliśmy poprzednią czynność, a jego ręce wplotły się w kosmyki moich włosów.
-Noś ty chyba zwariował! -przerwał nam krzyk Dominiki.
-Oho, kłótnia pierwszego stopnia. -oboje się uśmiechnęliśmy. Zeskoczyłam z blatu i podreptałam do przyjaciółki. Dalej rozmawiała przez telefon z bananem na twarzy, więc wróciłam do Gregora. Nie było go już w kuchni, siedział w salonie, a kawy były na stole.
-W kelnera się bawisz? -ukazałam klawiaturę zębów.
-Moje niespełnione marzenie z dzieciństwa.
-Domyślam się. -klapnęłam obok niego na kanapie, a on objął mnie ramieniem.
-Chciałabyś gdzieś jechać? -zapytał ni z Kadzia ni z Gruszki.
-Szczerze, to chcę z tobą pobyć, ale nie chce mi się nigdzie jechać. -mruknęłam opierając głowę na jego torsie.
-Skoro tak... To jutro zrobimy sobie maraton. -znów bawił się kosmykiem moich włosów.
-Co masz na myśli? -było mi tak cholernie dobrze. Najchętniej to bym tak została do końca świata i dzień dłużej.
-Będziemy biegać po Katowicach. -zaśmiał się.
-Dobra, stoi. -zachichotałam.
-Ja wam, zakochańce nie chcę przerywać, ale żegnam się i lecę na trening. A ty leniwcu od poniedziałku wracasz. -wskazała na mnie palcem Dominika, która wpadła do salonu.
-Wiem, wiem. Tylko najpierw muszą mi to cholerstwo zdjąć. -podniosłam się niechętnie.
-A kiedy? -do rozmowy włączył się Grzegorz.
-Jutro przed maratonem idziemy do szpitala. -wyszczerzyłam się. Domi nam pomachała i wyszła trzaskając drzwiami, ona to chyba nigdy się nie dowie, że istnieje coś takiego jak klamka. Ustaliliśmy, że obejrzymy film. Akurat w tv leciała "Zielona mila". Niby już widziałam, ale jak zawsze się poryczałam w momencie wykonywania kary. Wypłakałam się w ramię mojego Grzesia. Niedługo po zakończeniu filmu przyszła Dominika oznajmiając wszem i wobec, że jest głodna. Skapitulowałam i z książką kucharską udałam się do kuchni. Grzegorz wbił tam za mną i zdecydował, że mi pomoże. Podzieliliśmy się robotą i w ten sposób po siedemnastej mieliśmy na stole obiado-kolację. Właściwie to nie był podział, większość zrobił Grzesiu.
-O matko, jakie to dobre. -Domi pochłonęła już połowę porcji.
-To dobrze, że dobre. -zaśmiał się Gregor.
-W takim ekspresowym tempie to jeszcze nigdy nie wciągałam jedzenia.
-Tak. -wtrąciłam się. -Wsuwasz aż ci się uszy trzęsą jak w reklamie psiej karmy. -oboje zaczęli się śmiać. -Co? Przecież tylko prawdę powiedziałam, a wy ryjecie, jak chłopi ziemię przed uprawą. -dalej się chichrali. Ale przynajmniej zjedli. Pozbierałam brudne naczynia i włożyłam do zlewu w kuchni, wróciłam do salonu, a oni się dalej śmiali. Zaraz z krzeseł spadną.
-Ej no, serio. Weźcie dupy ogarnijcie.
-Już mi lepiej. -przyjaciółka wachlowała się rękami. -Ale chyba się popłakałam ze śmiechu. -przetarła oczy.
-Kosa, żyjesz?
-Tak. Żyję, jakoś ta... ep. -czknął. Teraz my z Miśką turlałyśmy się z biednego Grzesia, który dostał czkawki.
-Mama mi zawsze mówiła, żeby się nie zapowietrzać, bo się czkawki dostanie. -wydyszałam między salwami śmiechu. Szatynka dalej chichotała, a po chwili, tak jak wcześniej myślałam spadła z krzesła dodatkowo je przewracając. Teraz to już nikt nie mógł się opanować. Ja leżałam na kanapie trzymając się za brzuch, Dominika na ziemi, a Gregor ledwo utrzymywał się na stołku. Śmiechawę przerywało mu od czasu do czasu czknięcie, z czego znów miałyśmy polewkę. A on miał polewkę z nas. Błędne koło.
-Przestańmy już, bo mnie brzuch boli. -jęknęłam ze śmiechem. Domi się podniosła i klapnęła na siedzenie, z którego przed chwilą spadła. Siatkarz dalej czkał, więc poszłam do kuchni i nalałam mu szklankę wody.
-Pij. -poleciłam dając mu naczynie. Wypił wszystko do ostatniej kropli.
-Lepiej? -zapytałam.
-Tak, chyba ta... ep.
-Essuss, żeś się chłopie zapowietrzył. -na twarzy miałam banana.
-Buuuu! -ryknęła przyjaciółka znienacka. Oboje się wystraszyliśmy.
-Nie strasz człowieka. -powiedział siatkarz.
-Ale przynajmniej czkawka ci przeszła. -wyszczerzyła się szatynka. Siatkarz wziął kilka głębokich wdechów.
-Rzeczywiście. -pokiwał głową. -Dziękuję. -wyszczerzył się.
-Jestę czkawkoprzeganiaczę. -wypięła dumnie pierś.
-Na pewno dostaniesz za to Nobla. -rzuciłam.
-Tak, ale przed tym idę do łazienki. Jestem takaaaa zmęczona. -szatynka przeciągnęła się teatralnie, puściła mi oczko i poszła do łazienki.
-Jeszcze dobranocki nie było! -krzyknęłam za nią. Odpowiedziało mi tylko jakże zacne stwierdzenie "Sratatata pszczoła lata." i trzaśnięcie łazienkowymi drzwiami.
-Też jesteś zmęczona? -zapytał siadając obok mnie na kanapie.
-Ja? No skąd. Ja zasypiam koło 23, chyba że jestem naprawdę wykończona i ledwo dycham.
-A może poszlibyśmy do kina?
-A leci w ogóle coś fajnego? No nie wiem, nie wiem... -zaczęłam się z nim droczyć.
-No chodź. -jojczył.
-Dobra, tylko jak mi zaczniesz chrapać na filmie, bo będzie nudny, to ci obiecuję, że się swojego noska pozbędziesz.
-A co mi z nim zrobisz? -uśmiechnął się szyderczo.
-Wykręcę, urwę, wyrzucę. -posłałam mu perfidny uśmiech i poczłapałam się przebrać do swojego pokoju. Choć przebrać to zbyt wygórowane słowo. Inaczej, zmienić bluzkę. O. Gdy wyszłam ze swoich czeluści, Dominika opuszczała łazienkę. Powiedziałam jej, że robię wypad. Ona się tylko zaśmiała i życzyła dobrej zabawy -oczywiście na swój indywidualny sposób, czyli „Zabezpieczcie się, no chyba, że tak się wam spieszy...”. Dostała dźgnięcie w żebro. Polazłam do przedpokoju, założyłam buty i kurtkę, Grzesiek zrobił to samo, po czym wyszliśmy. Zamknęłam szczelnie drzwi, a klucze wrzuciłam do kieszeni kurtki. Zrobiliśmy sobie wyścigi do drzwi klatki schodowej. Tylko ciekawe jak miałam, wygrać z facetem, którego nogi mają z półtora metra długości. Moja przegrana nie przeszkodziła nam jednak świetnie się bawić. Trafiliśmy na zajefajną komedię, po której Gregor odprowadził mnie do domu. Kiedy weszłam do mieszkania Miśka już spała, więc skorzystałam z łazienki i także poszłam w kimono.

Oczami Grześka:
Wstałem o siódmej. Sam. Bez budzika. Wielki wyczyn. Trzeba to gdzieś zapisać. Ale najpierw muszę zrobić sobie kawy. Na ślepo trafiłem do kuchni i wyjąłem z szafki kubek. Ostatecznie obudził mnie dźwięk mojego telefonu.
-Kto się do mnie dobija o tej godzinie? -mruknąłem biorąc komórkę do ręki wciskając zielony guzik.
-Dzień dobry Grzesiu!
-Mama? -byłem tak zdziwiony, jak ludzie z Afryki, którzy zobaczyli śnieg.
-Tak to ja! -zawsze wstawała wcześnie, akurat tego to ja po niej nie miałem. -Ja się tak zastanawiałam kiedy nas odwiedzisz! Bo myśmy się za tobą stęsknili! -w oddali usłyszałem głos ojca: "Alinka, daj żyć chłopakowi.". Uśmiechnąłem się tylko widząc oczami wyobraźni, jak mama wywraca oczami. -Kiedy dostaniesz w końcu wolne?
-Ee... tak właściwie to mam wolne.
-O! A do kiedy?
-No... e... do niedzieli. -wydukałem w końcu.
-A pewnie będziesz chciał tą swoją dziewczynę odwiedzić! To możesz u nas przenocować!
-Mamo nie trzeba. -jęknąłem. -Serio, wynajmę jakiś pokój w tanim hote...
-Nie! Spędzisz trochę czasu z nami, a  i nie będziesz musiał niepotrzebnie wydawać pieniędzy. -w oddali usłyszałem śmiech taty. -To kiedy będziesz? -najwyraźniej uznała moje milczenie za zgodę.
-Dzisiaj późnym wieczorem. -westchnąłem.
-To my czekamy! Papa!
-Pa. -jęknąłem i się rozłączyłem. Przechlapane. Mama od zawsze była uparta. Wróciłem do kuchni i przygotowałem sobie jakieś śniadanie, które szybko zjadłem. Ogarnąłem się w łazience, a potem wyszedłem z mieszkania. Mała torbę z kilkoma zapakowanymi rzeczami wrzuciłem na tylne siedzenia i włączyłem płytę. Z dźwiękami Linkin Park wjechałem do Katowic po kilku godzinach. Postanowiłem zadzwonić do Wiki, w końcu nie wiedziałem czy skończyła już zajęcia. Po kilku próbach odebrała telefon. Dowiedziałem się gdzie jest i postanowiłem zrobić mały surprajs. Kiedy podjechałem pod sklep wyłączyłem zestaw głośnomówiący i z telefonem przy uchu wkroczyłem do żółtego budynku. Mina Wiktorii, gdy do niej podszedłem wyrażała więcej niż tysiąc słów.
-Cześć. -przywitałem się. W końcu powoli wychodząc z szoku wydukała z siebie kilka słów z prośbą o wyjaśnienie.
-Kowal dał nam wolne do niedzieli, więc pomyślałem, że wpadnę. -wyszczerzyłem się, a ciemnoblondynka dołączyła do mnie.
-Milusio. -stwierdziła ściągając jedną wypakowaną siatkę ze stolika.
-Cieszę się. -mrugnąłem do niej i zabrałem drugą siatkę.
-Oddaj złodzieju. -zaśmiała się, gdy wyszliśmy ze sklepu.
-Nie. -pokręciłem głową i otworzyłem bagażnik mojego samochodu uprzednio szybkim krokiem uciekając dziewczynie.
-Ej, nie rób ze mnie kaleki i nie uciekaj mi. -wrzuciła zakupy do środka.
-Gdybyś nie była kaleką to byś mnie dogoniła. -zaśmiałem się. Wsiedliśmy do samochodu.
-Skoro nikt nie widzi to będzie kara. -stwierdziła i zaczęła mnie dźgać palcami w żebra.
-Ja mam gorszą. -zacząłem ją łaskotać.
-Nie! Nie! Błagam cię przestań! -chichrała się ledwo wymawiając te słowa. -Już nie będę! Tylko nie łaskocz mnie już. -błagała.
-Dobra. Ale przeproś. -uśmiechnąłem się, kiedy poprawiała włosy.
-Ja mam cię przeprosić? O nie! To ty mnie zaatakowałeś!
-Wcale nie. -odpaliłem samochód.
-Wcale tak! Zaatakowałeś. A co ja, mikasa jestem? -skrzyżowała ręce na piersi i udała focha.
-No może kształt twarzy, ale nie jesteś niebieska... -zacząłem ją troszkę denerwować. Słodko wyglądała, kiedy się złościła.
-Czy ty mi tutaj insynuujesz, że mam mordę jak piłka?
-No skąd. -zaśmiałem się w końcu.
-Ja myślę. -na jej twarzy pojawił się banan.
-Tak?
-Zdarza się... czasem.... Rzadko. -ukazała klawiaturę zębów. Pokręciłem tylko ze śmiechem głową. Po chwili byliśmy już pod blokiem, wyjąłem zakupy z bagażnika i razem poczłapaliśmy na górę. Wiktoria otworzyłam drzwi mieszkania, wkroczyliśmy do kuchni i rozpakowaliśmy zakupy. Później wróciliśmy do salonu i uświadomiliśmy Dominikę o swojej obecności. Dziewczyny się trochę poprzekomarzały, po czym Wiki poczłapała do kuchni przygotować nam po kawie. Siedziałem chwilę z Domi, która nagle przypomniała sobie, że musi gdzieś zadzwonić. Domyśliłem się, że zadzwoni do Konstantina. Cicho zakradłem się do kuchni, trochę zaskoczyłem Wiktorię. Po krótkiej wymianie zdań zacząłem bawić się kosmykiem jej ciemnoblond włosów. Kiedy spojrzałem w jej oczy znów się zatraciłem, wpiłem się w jej usta lekko podnosząc ją i usadzając na blacie. Uwiesiła mi ręce na karku i oddawała pocałunki.
-Noś ty chyba zwariował! -krzyk Miśki słyszało chyba pół Śląskiego. Jednocześnie ten krzyk nam przerwał. Wiki zeskoczyła z blatu i poszła do swojej przyjaciółki. Westchnąłem przeklinając w duchu ten moment i zaniosłem kawy do salonu. Ciemnoblondynka wróciła i klapnęła obok mnie na kanapie. Postanowiliśmy sobie jutro urządzić 'lataninę' po mieście. W międzyczasie Dominika wpadła do salonu i wypijając duszkiem kawę oświadczyła, że idzie na trening. Gdy trzasnęła drzwiami Wiktoria włączyła telewizor i skakała po kanałach.
-Nie lepiej sprawdzić program telewizyjny? -zapytałem.
-Nie. -stwierdziła. -Programu używam tak często jak czytam instrukcje.
-Czyli?
-Wcale. -odpowiedziała z uśmiechem. -O!
-Co 'o'?
-Zielona mila.
-Nie widziałaś jeszcze? -spojrzałem na ekran, gdzie zanikał tytuł.
-Widziałam, czytałam, ale film jest świetny, a że leci na tvp to nie będzie reklam. -powiedziała szybko i kładąc głowę z powrotem na moje ramię wlepiła wzrok w telewizor.
-Z tymi reklamami to mnie przekonałaś. -odrzekłem, a ona zareagowała cichym śmiechem. Szczerze mówiąc ciekawsze od całego filmu wydawały mi się jej włosy. Bawiłem się nimi, plotłem mini warkoczyki... Aż usłyszałem cichy szloch.
-Hej, co jest? -zapytałem głaszcząc ją po ramieniu.
-Bo... on umarł... a on był dobry... i... -tutaj zaniosła się głośnym szlochem. Przytuliłem ją do siebie i uspokajałem dobrych kilka minut.
-Lepiej? -odsunęła się delikatnie ode mnie i popatrzyła w oczy. Pokiwała głową i znów się przytuliła.
-Przepraszam, zawsze ryczę jak bóbr na tym fragmencie uśmiechnęła się. Wyjęła z kieszeni spodni chusteczkę, którą wytarła oczy.
-Przecież ja nic nie mówię. -również posłałem jej uśmiech i z powrotem przytuliłem. Wtedy wpadła Dominika. Wiki poszła do kuchni zrobić coś do jedzenia, więc postanowiłem jej pomóc. Znaczy generalnie Wiktoria zrobiła tylko makaron, resztę przygotowałem ja. Makaron z serem, zapiekany oczywiście. Wszystkim na szczęście smakowało, nikt się nie zatruł, ale o mało co nie zeszliśmy ze śmiechu. Z tego wszystkiego dostałem czkawki, którą przegoniła Domi. Byłem jej za to bardzo wdzięczny, bo dręczyła mnie niemiłosiernie. Później wybrałem się z Witką do kina. Wybraliśmy pierwszą lepszą komedię, która okazała się naprawdę przyjemna do oglądania. Po zakończeniu seansu odprowadziłem Wiktorię pod jej blok.
-Będziesz u rodziców? -zapytała, gdy dotarliśmy pod budynek.
-Tak, wpadnę po ciebie jutro o dziewiątej, dobrze?
-Dobrze. -wspięła się na palce i wpiła w moje usta. Aby było jej łatwiej pochyliłem się delikatnie i zacząłem oddawać pocałunki.
-Dobranoc. -szepnęła i pocałowała mnie jeszcze raz, tym razem krócej.
-Dobranoc. -odpowiedziałem. Kiedy wbiegła do klatki schodowej wsiadłem do samochodu i zajechałem pod kamienicę rodziców. Cicho otworzyłam drzwi kluczami, które miałem "na wszelki wypadek", jak mawiała moja mama.
-Jezus Maria! Nareszcie! -o wilku mowa. Matka rzuciła się na mnie.
-Mamo, czemu nie śpisz? Jest już po północy...
-Ja się o ciebie martwiłam Grzesiu!
-Mówiłem, że nic mu nie będzie. -mruknął ojciec witając się ze mną.
-Mógł go ktoś napaść! -kobieta trzęsła się, a ja ledwo powstrzymywałem śmiech.
-Kto napadnie chłopa, który ma dwa metry? Alinko, ja cię proszę. Idź spać, bo bredzisz. -teraz już cicho się zaśmiałem.
-Ja się nie dam obrażać! Ja się po prostu martwię o Grzesia, w przeciwieństwie do ciebie! -obruszyła się.
-Mamo, mam 26 lat, naprawdę nie musisz mnie już niańczyć. -powiedziałem spokojnie nie tracąc banana z twarzy.
-A o której to się przychodzi, co? -nagle zmieniła temat rozmowy. Ojciec machnął ręką i poszedł do sypialni.
-Mówiłem, że będę późno.
-No tak, ale...
-Mamo. Jestem zmęczony. Ty też powinnaś położyć się spać. Więc dobranoc. -ucałowałem jej policzek, po czym zabierając moją małą torbę z ciuchami udałem się do łazienki, a stamtąd do mojego starego pokoju. Ułożyłem się wygodnie i zasnąłem.
Oczami Konstantina:
Z  łazienki dochodziły dziwne dźwięki
-Byłaś serca biciem.
Wiosną zimą życiem
Marzen moich echem.
Winem wiatrem śmiechem...
Wstałem z łóżka. Aleks siedział na środku swojego.
-Co tam się dzieje?- spytałem pokazując na łazienkę.
-Poranny koncert Pawła. -odpowiedział mój przyjaciel.
-Ja pierdzielę. Spać człowiekowi nie dadzą.
-Ciesz się, że nie obudził cię to samą piosenką co mnie. -powiedział z
uśmiechem atakujący.
-Boje się pytać. -udałem przerażenie.
-Więc będzie lepiej dla ciebie jak się nie będziesz pytać. -zaczęliśmy się śmiać. Z łazienki wyszedł Zatorski w samym ręczniku i był do tego cały mokry.
-Idioto zamoczysz cały dywan!- krzyknąłem.
-Się wysuszy.- odpowiedział z uśmiechem libero.
-Ale dobry humor. - stwierdził Aleks.
-Jakbyś nie zauważył, on zawsze ma dobry humor… -powiedziałem z uśmiechem.- Idę się wykąpać. Jak się któryś będzie się dobijał to zabiję.
-Ale to ja byłem w kolejce. -lamentował Aleks.
-Peszek!- pokazałem mu język. Wszedłem pod prysznic i włączyłem gorącą wodę. Rozmyślałem o wszystkim i o niczym. Nagle ktoś zaczął się dobijać do drzwi łazienki. Był to Aleks marudził, że też chce się wykąpać, bo zaraz musimy jechać na lotnisko. Wyszedłem z łazienki w samych spodniach.
-Załóż bluzkę tępaku. -odezwał się Zatorski rzucając we mnie podkoszulką. Zacząłem się śmiać.
-Coś ci nie pasuje tępaku?
-Czuję się zazdrosny, więc proszę cię, no. -śmiał się.
-Niech ci będzie. -powiedziałem wkładając koszulkę na siebie. Aleks siedział w łazience dobre 30 minut. Już myśleliśmy,  że się utopił czy coś. Kiedy jechaliśmy na lotnisko przejeżdżaliśmy obok uczelni Dominiki. Miałem cichą nadzieję, że ją zobaczę przed wylotem. Przynajmniej
przez szybę w autokarze. Nagle Zator krzyknął:
-Stać!
Kierowca gwałtownie zahamował.
-Imbecylu! -krzyknął Wlazły, który walnął głową w siedzenie przed sobą. Zatorski podbiegł do mnie i wyrwał mnie z autokaru.
-Co ty robisz?- syknąłem.
-Zapewne chcesz się jeszcze raz pożegnać z Dominiką.
-No tak, ale po co zatrzymywałeś autokar.
-No bo... -stanął i się zastanowił ale nadal trzymał mnie za nadgarstek. Musiało to dziwnie wyglądać. -Sam nie wiem. Po prostu chodź. -i znowu ciągnął mnie za sobą. Na szczęście mieliśmy jeszcze 2 godziny do wylotu. Weszliśmy przed duże drzwi na uczelnię. Nagle one trzasnęły i narobiły niezłego huku. W budynku było pełno osób. Na końcu korytarza
stałą Dominika. Kiedy usłyszała ten hałas w momencie się obróciła. Popatrzała na mnie i się uśmiechnęła. A Zator dalej idzie przez korytarz ciągnąc mnie za sobą. Do budynku weszli też inni siatkarze zastanawiający się pewnie co ten idiota zaś wymyślił. Kiedy
doszliśmy do Dominiki libero powiedział:
-Dziękuj, gdyż przyprowadziłem tego tu, żeby się z tobą znowu pożegnał.
-Lecz się. -powiedziała z uśmiechem do przedmówcy. Zator obrócił się do niej tyłem i odszedł do reszty siatkarzy.
-Taaa… Nie wiem szczerze co mam powiedzieć. -powiedziałem drapiąc się po głowie.
-Nie martw się ja też. -z twarzy nie schodził jej uśmiech. -zobaczymy się dopiero za tydzień.
-Niestety. Będę tęsknić. -mówiąc to złapałem ją w pasie. Ujęła moją twarz  i powiedziała:
-Ja za tobą też. -po czym zatopiła się w moich ustach. Słyszałem jak studenci klaszczą coś tam krzyczą, ale to nie było ważne. Czułem, że mam przy sobie osobę którą kocham. Nagle do budynku weszła jakaś kobieta.
-Co się tu dzieje?- spytała podnosząc głos. Dominika natychmiast się ode mnie oderwała i spojrzała w stronę drzwi.
-O szit. -powiedziała.
-Kto to?- spytałem.
-Wykładowca.
-Mówiłaś, że waszym wykładowcą jest jakiś staruch. -powiedziałem zmieszany.
-Leży w szpitalu. Ona jest na zastępstwo.
-Co tu się dzieje, pytam ponownie! -kobieta nadal mówiła podniesionym głosem. Zator wkroczył do akcji.
-Witam szanowną panią! -powiedział całując kobietę w rękę. Ona od razu się zaczerwieniła.
-Konstantin, zrób coś, bo będzie jeszcze gorzej. -powiedziała mi Dominika do ucha.
-Spokojnie. -uspokajałem ją.
-Kim pan jest? -spytała Kobieta libero.
-Nazywam się Paweł Zatorski. Jestem siatkarzem PGE SKRY Bełchatów. A to moi koledzy. -powiedział pokazując na resztę zgromadzenia. Zbiorowisko pomachało wykładowczyni.
-Ale co pan tu robi?- spytała.
-Bo widzi pani. My dziś wylatujemy i nie będzie nas długo, więc chciałem, aby mój przyjaciel pożegnał się ze swoją dziewczyną. -mówiąc to pokazał na naszą dwójkę stojącą na końcu korytarza.
-Ja pierdzielę, co on robi? -wydusiła z siebie Dominika ściskając moją rękę.
-Aha.-powiedziała zmieszana kobieta i odeszła. Podeszliśmy do siatkarzy.
-Zatorski! Ja cię kiedyś zabiję. -wysyczała moja dziewczyna.
-Uratowałem was, powinniście mi dziękować! -stwierdził.
-Wiesz co? Radzę ci w podskokach lecieć do autokaru, bo inaczej poznasz smak mojego buta! -powiedziała Dominika. Siatkarze zaczęli się śmiać. Libero zrzedła mina i odszedł od nas.
-Przesadziłam?- pytała się mnie.
-Lekko. -powiedziałem.
-Przeproś go ode mnie, ok?
-Jasne. -powiedziałem całując ją w czoło.
-Lećcie już , bo wam samolot odleci.-powiedziała.
-Ahoj!-  krzyknął Bąkiewicz wychodząc z budynku. Pocałowałem ostatni raz Dominikę i poszedłem do autokaru. Dolecieliśmy na miejsce o 15 i pojechaliśmy do hotelu. Spędziliśmy w nim resztę dnia grając w pokera i różne inne gry. W pokoju był ze mną Aleks i Zatorski. Paweł zafundował nam wszystkim koncert na dobranoc. Takiego fałszu nigdy nie
słyszałem.
-Dominika prosiła żebym cię przeprosił. -powiedziałem Zatorskiemu, gdy się kładł.
-Nie ma sprawy. Nic się przecież nie stało. Poczułem się urażony, trochę nie wiedzieć czemu. Przecież nie była to taka sytuacja.
-Za bardzo bierzesz wszystko do siebie. -stwierdził Aleks.
-Może. Nie wiem. -powiedział kładąc się na bok. -Dobranoc.
-Dobranoc.- powiedziałem gasząc światło.

Oczami Dominiki:

Obudziłam się po 8. To znaczy Wiktoria mnie obudziła, strasząc, że ktoś okradł mój garaż… Idiotka. Przestraszyła mnie. Ubrałam się i poszłam zjeść coś do kuchni. Siedziała w niej Asia.
-Musicie jechać?- spytałam.
-Chcemy zwiedzić Paryż. Przykro nam, że nie zostajemy na dłużej. Bardzo byśmy chcieli.
-Kiedy macie samolot? -spytałam.
-O 10.
-Czyli nikt mi nie ugotuje obiadu?- spytałam w tym samym czasie do kuchni wszedł mój brat.
-Niestety musisz sobie sama radzić siorka.
-Czyli pizza.
- Nie możesz się tak odżywiać. Zgrubniesz. -stwierdził.
-Już jestem gruba. I brzydka. Kto by mnie zechciał…- użalałam się.
-Masz chłopaka ćwoku. -powiedziała Aśka.
-A no właśnie. Tyle,  że mój chłopak wylatuje dziś kij wie gdzie i nie będę się widzieć z nim przez tydzień. Kogo ja będę wnerwiać? Wiktoria mi nie wystarczy.
-Możesz do mnie dzwonić. -stwierdził mój brat.
-I tak zrobię. -uśmiechnęłam się jedząc Tosta. –Nie widzieliście mojej torebki?
-Wisi za tobą. -strzelił facepalma Szymon.
-A no fakt. Nie myślę dziś.
-Widzimy. 
-Ja muszę lecieć. Nie przytulicie mnie?
-Pa!  -powiedziała Asia ściskając mnie.
-Pa.- wypowiedział się Szymon i pocałował mnie w policzek.
-Klucze zostawcie u sąsiadki!- krzyknęłam z progu.
-Dobra!
Wchodząc na uczelnie widziałam wiele nowych twarzy. Boże, znowu jakaś inna uczelnia do nas przyjechała! Jak ja tego nie lubiłam. Stanęłam przy oknie na końcu korytarza i położyłam na niej swoją torebkę szukając słuchawek. Przynajmniej do czasu przyjścia Darii bym sobie posłuchała. W końcu je znalazłam. Ja nie mogę jeszcze rano było rozplątane a teraz... Mam krasnoludki w torebce. Nagle trzasnęły drzwi. Natychmiast się obróciłam, bo myślałam,  że to Daria. I kogo zobaczyłam? Zatorskiego ciągnącego za sobą Konstantina. Stałam tak i uśmiechałam się. Bardzo chciałam się z nim jeszcze dziś zobaczyć, a Zator mi to załatwił. To
jest wariat. Ale kochany wariat, na którym można polegać. Przywitałam się z Cupkiem, o ile można nazwać to przywitaniem i zatopiłam się w jego ustach. Staliśmy tak i się całowaliśmy, byłam w siódmym niebie, gdy nagle do budynku weszła baba, która robiła nam wykłady. O mój Boże, wiedziałam, że będę mieć przerąbane, gdyż ona nie toleruje ani siatkarzy ani obcokrajowców, a zwłaszcza całowania się w miejscach publicznych… „No to się wpakowałam...” - pomyślałam. Zatorski zaczął tłumaczyć kobiecie co się stało. Bałam się, że to tylko sprawę pogorszy, więc potem na niego wyleciałam. Biedak posmutniał i odszedł. Poprosiłam Cupka, żeby go przeprosił. Zareagowałam zbyt impulsywnie. Po raz drugi albo trzeci, zgubiłam się po pierwszym, pożegnałam się z moim ukochanym. Po wykładach, które nie były takie złe wróciłam do domu i się przebrałam. Po czym założyłam słuchawki i słuchałam muzyki oraz włączyłam laptopa. W słuchawkach rozbrzmiał Pezet.  Uważnie
wsłuchałam się w tekst ...
,,Nie ma cię gdy moje życie spada w dół i
Nie ma cię gdy wszystko łamie się na pół i 
Nie ma cię i nie wiem już gdzie jesteś
Ale dobrze że nie wiesz co u mnie bo pękło by ci serce .
Nie ma cię gdy moje życie spada w dół i
Nie ma cię  gdy wszystko łamie się na pół ale
Kocham cię kocham wciąż cię  kocham ku**rwa i nie znam już innych słów to jest zbyt trudne...”
Przeglądałam również zdjęcia, które zrobiłam w ostatnim czasie. Na większości był Cupko, ale „to się wytnie” jakby to powiedział Ignaczak. Nawet nie zauważyłam, kiedy do domu weszła Witka z Kosą. Potem, gdy poszła do kuchni zrobić kawę pogadałam z Kosą trochę, a następnie wywinęłam się z pokoju pod pretekstem, że muszę zadzwonić. Zadzwoniłam
do Konstantina.
-No cześć Łosiu. -przywitał się ze mną ukochany.
-Ładnie to się witasz z ukochaną?- usłyszałam głos z głębin słuchawki.
Strzelałam, że to Kłos albo Zatorski.
-Co tam słychać?- spytałam.
-A no dobrze. Wiesz co, oglądałem dziś tutejsze Top Model. A najdziwniejsze było to w tym, że męskie. Mniejsza z tym i tak myślę czy nie rzucić siatkówki i zostać modelem. Figurę już mam. Albo przynajmniej kolczyk w pępku sobie zrobić. -śmiał się.
-Noś ty chyba zwariował! -krzyknęłam.
-No wiesz reszta się też zastanawia. Nawet Nawrocki myśli o tym na poważnie.
Moja wizja Nawrockiego jako modela mnie przeraziła i zaczęłam się histerycznie śmiać.
-Ty tam lepiej złap oddech. -śmiał się tym razem Cupko.
-Jasne, jasne, już ogarniam downa.- powiedziałam.
-Wariatka.
-Ćwok.
-Tępak.
-Idiota.
-Ciołek.
-Żul. - taka krótka wymiana słów, a tak cieszy człowieka.
-Dobra koniec, bo mnie jeszcze od pedałów powyzywasz. -śmiał się Kostek.
-Taaa… Może lepiej.
-Zadzwonię wieczorem, bo się mi tu do telefonu dobierają.
-Dobra spoko. Do usłyszenia.

Zaliczyłam trening, pyszności zrobione przez Grześka, a potem pożyczyłam im miłej zabawy w kinie. Już ja wiedziałam jaka to będzie zabawa. Około 22 poszłam spać, gdyż okropnie bolała mnie głowa.
**********

Na początek... Mistrzem Polski jest Sovia, Sovia najlepsza jest...  Znaczy... przeprosiny. Ale ich to macie już chyba dość. Mimo wszystko przepraszamy.
Ktoś tam pod ostatnim rozdziałem pisał, żebyśmy dodawały częściej rozdziały, bo tracimy czytelników. My jednak mamy nadzieję, że stali czytelnicy, którym naprawdę podoba się to coś na górze zostaną z nami. I choćby to była jedna osoba to dla tej jednej osoby będziemy pisać.
Nie obiecujemy już regularnych rozdziałów, ale raczej dłuższych odstępów, takich jak ten, nie będzie.
Surprajs z przyczyn technicznych przesunięty zostaje pod następny rozdział.
Powiedzcie Dominice, żeby poprawiała swój tekst, bo ją uduszę. Mnie nie słucha.
Jest słit jest fajnie. Rzygam tęczą, ale mam plan jak to rozpieprzyć. Muahahaha.

A I obiecana dedykacja dla Karoliny, czyli połowy Niebieskiej Maliny.

I jeszcze przepraszam za te zakreślenie, ale nie ogarniam mojego maila, ani jak mam to usunąć...

I na koniec a propos jednego z głównych bohaterów:

17 komentarzy:

  1. witam ! Nie mogłam już doczekać się!
    Jak zawsze świetny !

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział, czekałam długo, ale się opłacało :) piszcie dalej :D czekam na kolejny. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No nareszcie ! :) Genialny rozdział. :D
    Czkawka Kosy rozwala xD
    Pozdrawiam i czekam na następny ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałam to jak sama miałam czkawkę ;_;
      Dziękujemy :D
      Pozdrawiamy ciepluuutko :>

      Usuń
  4. Dzięki ;*
    Fajnie, że wróciłyście.
    Fajnie, że Kosok wrócił.
    I w sumie cała reszta.
    Napisałabym coś o treści, ale czytałam wczoraj i nic nie pamiętam :P
    połowa niebieskiej maliny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecałam, obiecałam i jest! :D

      My też się cieszymy z naszego 'kam bek' :>

      To się nazywa pamięć ♥ widzę, że nie tylko ja taką mam xD

      Pozdrawiamy my obydwie :]

      Usuń
  5. Po pierwsze to cieszę się że wróciłaś bo nam ciebie brakowało :))))

    Po drugie :D Wielki pluss za tak długi rozdział :))) oby każdy kolejny był tak długi i zarazem tak świetnyyy :D

    A po trzecie :)) Ahhh ten nasz Grześ ;P :) Uwielbiam go po prostu za to jaką jest osobowością .:)
    + Przepraszam że mnie tak długo tutaj nie było ale sama pewnie dobrze wiesz :)
    Nauka :P :P :P Jednak w końcu znalazłam trochę czasu i nadrobiłam :))

    Nie mogę doczekać się kolejnego wpisu o którym możesz mnie informować :) Tymczasem zapraszam do siebie :)) Mam nadzieję że pozostawisz po sobie jakieś znaki :3 http://4volleyball44.blogspot.com/ http://sercezawszewielepiej14.blogspot.com/

    Pozdrawiam gorąco!! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteśmy dwie, Wiktoria & Dominika, ale z tego konta korzystam tylko ja, Wiktoria :D

      Cieszy nas to bardzo, że Ci się podoba c:

      Kto nie kocha Grzesia? No chyba nie ma takiego :D
      I spokojnie, ja sama mam zaległości w komentowaniu :c szkoła męczy fizycznie i psychicznie... ale już niedługo wakacje ;)

      Usuń
  6. Hej! Jezusie, uwielbiam ludzi, którzy potrafią pisać z poczuciem humoru. Ja nie potrafię, a jak już coś wymyślę, że to taki suchar, pozwolę sobie zacytować, że można sobie zęby połamać. A wy macie to poczucie humoru i chichram się do monitora co chwila jak głupia.
    Wpadłam już tu kiedyś, chyba przy piątym rozdziale, ale zapomniałam adresu i teraz znalazłam :D
    I chciałabym Was jeszcze gorąco zaprosić na mojego nowo rozkręconego bloga, na którym jest na razie marny, półstronicowy prolog, a gdy będę już sławna i bogata dodam coś nowego, a do sławy wiadomo potrzeba fanów. Nie pogrążając się w tej głupiej gadce niczym telemalker (telemarkel, teremalkel... jak to się pisze?!)chciałabym zaprosić Was na mojego bloga. A jego adres brzmi: "un-poco-de-amor.blogspot.com"
    Pozdrawiam ciepło i jeżeli zdołam okiełznać blogspota, to dodam Wasz blog do ulubionych :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć :D
      Aaaa! Dzięki wielkie! :>
      Wpadnę na pewno, ale jeszcze nie wiem kiedy, bo na tych blogach, które teraz czytam mam zaległości z komentowaniem :c
      Wygooglowałam sobie i wyskoczyło mi tylko TELEMARKETER :P
      Oooo, dzięki wielkie! :)
      Pozdrawiamy <-(*.*)->

      Usuń
  7. Cudowny rozdział! Naprawdę :)
    Jedyna wada - tekst uciekł spoza marginesów przy końcu notki ; /
    Zapraszam do siebie!
    http://one-event-could-change-everything.blogspot.com/
    Liczę na komentarze, są motywujące. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy :)

      Tekst uciekł, ale to nie nasza wina tylko przeglądarki. Na 'Google Chrome' wszystko jest normalnie na miejscu, a jak weszłam na 'Mozillę Firefox' to właśnie widzę, że tekst jest poza marginesami. Czyli to sprawa techniczna... niestety blogspot czasem szwankuje na innych przeglądarkach :/

      Wpadnę, jak tylko znajdę troszkę czasu ;)

      Usuń
  8. Kiedy nowy rozdział ? Czekam z niecierpliwością. :)



    Pozdrawiam :)
    http://zwyklyczas.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. zamierzacie coś jeszcze kiedyś dodać? :C

    OdpowiedzUsuń
  10. ja tam będę czekać nawet do następnego roku ale zostaję do końca ! :)

    OdpowiedzUsuń