sobota, 2 lutego 2013

Rozdział IX, "Się wstydzi, bo robił z nią pewnie nieprzyzwoite rzeczy!"

Taka mała informacja na początek, pisane kursywą i podkreślone to wspomnienia. Miłego czytania : )

**********

OCZAMI WIKTORII:

Obudziłam się o  10. "Chociaż raz mogłam się wyspać." uśmiechnęłam się w duchu. Brak zajęć + kakao + lenistwo = szczęśliwa Wiktoria. O, jak ja to lubię. Poczłapałam do kuchni żeby się uszczęśliwić (czytaj zrobić sobie kakao). Mój poranny rytuał to zrobienie sobie tego błogosławionego napoju, bułka z miodem i rmf fm. Co chwilę gadają, która godzina, dzięki czemu wiem czy już się spóźniłam na zajęcia, czy może mam jeszcze trochę czasu. Tym razem jednak zrezygnowałam z Rmf na rzecz Eski Rock. Z głośników popłynął głos Chestera Bennington'a. Może ta piosenka obudzi tego śpiocha.  Poszłam do jej pokoju.
-Dominikaaaa wstawaj! Bo zacznę śpiewać.
-Mhm... - wymruczała nie otwierając oczu.
-Czy chcesz żebym okaleczyła piosenkę zespołu Linkin Park?
-Mhm... - dalej spała.
-Put to rest, what you thought of me, While I clean this slate! - zaczęłam swój popis wokalny, za co dostałam poduszką.
-Wstawaj albo znowu zacznę śpiewać! - śmiałam się.
-Błagam cię nie katuj mnie, morderco... - obudziła się. Nie ma to jak mój śpiew.  Zawsze działa.
-Morderca to nie ja! Kac morderca nie ma serca! - mam dzisiaj dobry humor.
-Ja wczoraj nawet kropelki alkoholu do ust nie wzięłam. - broniła się siadając na łóżku.
-Jasne, że nie! Te 2 butelki piwa same się opróżniły. - nabijałam się z niej dalej.
-To było bezalkoholowe!
-Tak, a ja planuję zostać zakonnicą. - zironizowałam.
-Do twarzy ci w czarnym, więc czemu nie? - teraz to Dominika się chichrała.
-Chciałam ci zrobić kawy, ale skoro nie... - udałam focha.
-Przepraszam! Zrób mi kawy!
-Dooobra. -wyszłam z jej pokoju.
Domi po chwili przyszła do kuchni i zastała mnie nucącą piosenkę.
-Piosenkarką to ty nie zostaniesz.
-Dzięki! Nie ma to jak usłyszeć z rana tak miły komplement od najlepszej przyjaciółki. - zaśmiałam się.
-Na którą jesteś umówiona z Gregorem? - zapytała.
-Na 19...
-A masz się w co ubrać?
-Założę najwygodniejsze ciuchy i trampki. Nie będę latać po sklepach żeby sobie jakąś kieckę kupić. Ładnemu we wszystkim ładnie.
-Ach ta twoja skromność. - westchnęła.
-A jak. - uśmiechnęłam się. - Co będziesz robić?
-Jeszcze nie wiem. - odrzekła Dominika.

WIECZOREM:

A więc jestem umówiona. I to z Grzegorzem Kosokiem. Moim idolem, człowiekiem, którego podziwiam od kilku lat. Założyłam wygodne rurki i luźną bluzkę. Włożyłam trampki, chwyciłam torebkę oraz sweterek i wyszłam. Czekał na mnie pod blokiem.
-Hej. -przywitałam się z nim.
-Cześć. - podszedł do mnie i lekko nachylił się do mojej twarzy całując mnie w policzek. Zamurowało mnie. Odsunął się i patrząc na mnie powiedział:
-Co tak stoisz?
-A nie nic, Takie małe zawieszenie systemu. - uśmiechnęłam się. Mam nadzieję, że nie domyślił się, że mi się podoba.
-Zabieram cię do... albo nie! Nie powiem. - uśmiechnął się tajemniczo.
-No weeeź. Nie powiesz mi? Nawet jak zrobię słodkie oczka?
-Nie.
Przewróciłam oczami. Uparty jest... Ja w sumie też.
Wsiadłam do jego samochodu. Podjechaliśmy pod małą knajpkę, której wcześniej nie znałam.
-Zamknij oczy. - polecił mi Kosa
-Zaczynam się bać. Chyba oglądam za dużo filmów, w których porywają piękne i młode dziewczyny...-uśmiechnęłam się.
-Twierdzisz, że jesteś piękna? -zapytał Grzegorz z uśmiechem.
-Sugerujesz, że nie? - udałam oburzenie.
-Nie no skąd, tak się z tobą drażnię. Zamkniesz oczy?
-Nie zmieniaj mi tu tematu.-pogroziłam mu palcem śmiejąc się.
-Ja? Ja wcale nie zmieniam tematu! - bronił się.
-No dobra zamknę te oczy, ale jak się glebnę to zginiesz.
-O to nie musisz się martwić. - zapewnił mnie.
Spełniłam w końcu jego prośbę, a on prowadził mnie za rękę.
-Uwaga próg. - poinformował mnie.
Weszliśmy do środka. Otuliło nas ciepło i cudowny zapach palących się świeczek oraz kawy. Uwielbiałam je tak samo jak zapach korektora i nowych książek.
-Możesz otworzyć. - z rozmyślań wyrwał mnie siatkarz.
Ujrzałam kilka stolików nakrytych zielonymi serwetami. Na każdym stał wazonik z czerwoną różą. Żółte ściany zdobiły różnej wielkości zdjęcia sławnych muzyków.
W tle cicho pobrzmiewało znajoma mi muzyka.
Pierwszy raz słyszałam ją w gimnazjum...
-Hej, jesteś tutaj? - Grzesiek znowu ściągnął mnie ma ziemię. Ostatnio zdecydowanie za często odlatywałam.
-Tak, przepraszam. Ta piosenka... Przywołuje wspomnienia. -uśmiechnęłam się.
-Mam nadzieję, że miłe.
-Tak. Przypomniała mi mojego tatę. Zawsze się z nim sprzeczałam o wszystko. W sumie nadal tak robimy. Ale to dlatego, że mamy takie same charaktery. Pamiętam jak go błagałam kilka lat temu, żeby mnie zabrał na wasz mecz w Spodku, bo...- w porę ugryzłam się w język. Nie powiem mu przecież, że chciałam tam jechać, by go zobaczyć.
-Bo?
-Nie, nie... Nieważne. - spaliłam buraka.
-Powiedz. - nalegał.
-Nie.
-No. Gadaj.
-Nie! Nie! Nie! Trzy razy nie, dziękujemy. - ach to 'Mam talent'.
-Bo sobie pójdę.
-Grozisz mi? Ja się nie boję! - pokazałam mu język śmiejąc się.
-Oj no powiedz. -nie odpuszczał.
- Ale to głupie...
- Proszę. - uśmiech numer 6,któremu nie mogłam się oprzeć.
- To było 4 lata temu... naprawdę głupie i małoważne.
- Czekaj... Cztery lata temu w Spodku... To ty jesteś tą dziewczyną od zeszytu, której dałem koszulkę!
Oooo madafaking Nostradamus. Przypomniał sobie.
- To ja... - chciałam stamtąd uciec.
- To było takie fajne jak przyszłaś z zeszytem, w którym byliśmy wszyscy! Mogłaś widzieć jak się w szatni potem cieszyliśmy!
W woli ścisłości. Kiedyś zrobiłam taki 'siatkarski zeszyt'. Każdy zawodnik miał jedną kartkę. Na jednej stronie było zdjęcie portretowe (niech żyją Google, większość zdjęć była stamtąd) i informacje o nim oraz jego cytaty z Igła Szyte i sam siatkarz oczami Krzyśka. Na drugiej było miejsce na autograf i moje zdjęcie z siatkarzem.
-Masz go jeszcze?
-Mam, ale brakuje mi kilku podpisów...
-Nie no ja ci wszystko załatwię! - w jego oczach widziałam iskierki radości. Cieszył się bardzo, ale nie wiedziałam czy z powodu zeszytu czy z naszego ponownego spotkania. Pewnie pierwsza opcja.
-Kogo ci brakuje?
-Gumy, Gacka, Igły, Plińskiego... nie pamiętam kogo jeszcze, ale w sumie około 10.
-Co państwu podać? - rozmowę przerwał nam kelner.
-Ja poproszę kawę latte i ciastko ,Toffi'.
-A ja wezmę czarną kawę i sernik z brzoskwiniami.- złożył zamówienie Grzesiek. Kelner odszedł. Siatkarz na szczęście zapomniał o...
-To powiesz mi dlaczego tak bardzo prosiłaś tatę, żeby cię zabrał na mecz? - jednak nie zapomniał.
- Ale musisz obiecać, że nie będziesz się śmiał.
-Przysięgam! - uniósł ręce, ani pokazać, że nie krzyżuje palców.
-Chciałam ci się przyjrzeć z bliska...- spaliłam buraka (po raz kolejny dzisiaj) i spuściłam wzrok. Teraz na bank uzna mnie za hotkę. Cisza. Nie odzywał się. Ani jednym słowem. O ja głupia! Po co się przyznawałam?
-To może ja już pójdę...-rzekłam wstając od stołu. Szansa ucieczki, którą mogę wykorzystać! Chciałam jak najszybciej się ulotnić. Wyparować? Zapaść się pod ziemię? Odlecieć na miotle? Nie wiem! Byle by stąd jak najszybciej zniknąć.
-Zostań. - na jego twarzy pojawił się uśmiech. Uśmiech, w który wpatrywałam się dłuuuugo. Uśmiech ze zdjęcia z serii Marty Wojtal, zdjęcia, które wisiało nad moim łóżkiem.
-Ale się że mnie nie śmiej.
-A czy ja się śmieję? Zatkało mnie, bo wszystkie dziewczyny lecą na Kurka, Bartmana ewentualnie Pitera.
-Ja nie jestem 'wszystkie'.- pomyślałam.
-Wiem. Wiem, że jesteś inna. - o cholera. Powiedziałam to na głos. Strzeliłam facepalma.
-Co się stało?
-Przypomniałam sobie, że jestem idiotką. Wiesz mimo wszystko mam czasami przebłyski inteligencji.
W tym momencie kelner przyniósł nasze zamówienia.
Postawił sernik i kawę przed Grzegorzem, a przede mną latte i ciasto toffi.
-Smacznego życzę państwu. - powiedział facet patrząc cały czas na mnie i szeroko się uśmiechając.
-Dziękuję. - powiedzieliśmy równo. Nie lubiłam jak ktoś mi się przyglądał bez powodu tak jak ten kelner.
-Wreszcie sobie poszedł. - powiedziałam, kiedy mężczyzna oddalił się od naszego stolika.
-Przecież przyniósł nasze zamówienia tylko.
-Wydawało mi sie , że stoi i się patrzy z jakieś 10 minut.
-To dowodzi, że nie jesteś brzydka.
-Co proszę? - zakrztusiłam się kawałkiem ciastka ze  śmiechu. Zaczęłam kaszleć i śmiać się jednocześnie. Wyglądałam choćbym miała atak astmy.
Kiedy się ogarnęłam byłam cała czerwona.
Nadal chichotałam.
-Lepiej? - zapytał siatkarz.
-Tak, tylko zaskoczyły mnie twoje słowa.
-Czemu?
-No jakoś tak...
-Nie zaczyna się zdania od 'no'. - jaki poprawny!
-Myślałam, że jesteś sportowcem, a nie polonistą.
-Oj tam. Dominika mówiła, że trenujecie.
-Papla... No trenujemy, nawet w II lidze gramy.
-Fajnie, a na jakiej pozycji grasz?
-Środkowa. - uśmiechnął się, ja z resztą tez.
-Ciekawe z jakiego powodu...
-Z powodu wzrostu. Świat niestety kochany nie kręcie się wokół ciebie. - ukazałam rząd zębów. Nie mogłam mu dać takiej pewności siebie.
Pochłonęliśmy ciastka, dopiliśmy kawy i zaczęliśmy się zbierać.
-Pójdę zapłacić. - powiedział Grzesiek.
-W takim razie ja pójdę po nasze kurtki. - była jesień, ale wieczorem było chłodno, więc trzeba sie było czymś okryć. Odebrałam nasze nakrycia i czekałam w korytarzyku, który prowadził do środka knajpki. Na ścianach kolaże zdjęć, stare artykuły z gazet, nuty... Taki artystyczny nieład. Ktoś podszedł do mnie kiedy czytałam jeden z artykułów. Byłam przekonana, że to Grzegorz, więc nie odwracając się powiedziałam:
-Ile jestem ci winna?
-Numer telefonu? -to nie był on. Odwróciłam się i ujrzałam kelnera.
-Przepraszam pana, myślałam, że to mój przyjaciel i...
-Maciek jestem.
-Wiktoria. Ale co pan... ty tu robisz? Nie powinieneś pracować? -byłam zaskoczona.
-Tak, ale mam przerwę. Poza tym chciałem poprosić cię numer telefonu.
-Nie mam powodu żeby ci go podać.
-Ale....
-W ogóle cię nie znam. Pierwszy raz na oczy widzę i mam ci dać mój telefon? O nie... - nie dałam mu dojść do słowa.
-Nie poprosiłbym o to pierwszej lepszej dziewczyny.- był nieugięty.
-Powiedziałam nie. Czy to nie wystarczy żebyś sobie poszedł?
-Nie mów, że spotykasz się z tym siatkarzyną od siedmiu boleści.
Oj teraz gościu przegiąłeś.
-Po pierwsze to nie twoja sprawa z kim ja się spotykam skoro w ogóle mnie nie znasz, a po drugie to nie jest siatkarzyna, tylko jeden z najlepszych siatkarzy na świecie, złoty medalista LŚ, mistrz Polski i zdobywca Super Pucharu! - prawie wykrzyczałam cały czas patrząc mu w oczy. Zawsze to robiłam, gdy z kimś rozmawiałam. No chyba, że zdarzyła mi się wtopa.
-Kolejna dziwka, która leci na bogatego sportowca. - mruknął pod nosem. Ale mój słuch jest dobry. Tak jakoś moja pięść zatrzymała się na jego nosie. Chyba nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Przycisnął mnie do ściany.
-Tak z bliska jeszcze ładniejsza. - wyszeptał.
"A w dupie mam twoje komplementy." pomyślałam. Kopnęłam go wiadomo gdzie, a gdy się pochylił z bólu dołożyłam jeszcze pięścią  w twarz.
-Nikt, powtarzam nikt, nie będzie mnie poniżał, a szczególnie taki gnój jak ty. - powiedziałam popychając go. Usiadł i trzymał się z nos. "Teraz przyłożyłam mocniej" uśmiechnęłam się. Po chwili zauważyłam Grześka podnoszącego nasze kurtki ziemi. Podszedł do mnie.
-Nic ci nie jest? -zapytał.
-Nie, ale z nim może być gorzej. - uśmiechnęłam się wskazując palcem siedzącego na ziemi kelnera
-Bo...
-Jeśli chcesz możesz mu jeszcze dołożyć. - puściłam siatkarzowi oczko, A on podszedł do Maćka i podniósł go za ubrania.
Przyłożył mu w twarz. Uuuu... no to teraz szybko się nie pozbiera. Poszłam do kobiety w szatni i powiedziałam jej, że jeden z pracowników jest w nieciekawym stanie. Ta spanikowana pobiegła po szefa.
Przybyła po kilku chwilach w towarzystwie średniego wzrostu faceta po czterdziestce.
-Czy on pani zrobił krzywdę? - zapytał z przejęciem w głosie.
-Nie, bo umiem się wybronić. - uśmiechnęłam sie .
Gregor już nie trzymał kelnera, ale stał koło niego.
-Ja panią bardzo przepraszam, ja nie wiem co mu wpadło do, głowy...
-Niech się pan nie przejmuje, to nie pana wina, nic się nikomu nie stało... No może oprócz niego. - powiedziałam wskazując palcem na Maćka.
Szef uśmiechnął się i jeszcze raz przeprosił.
-Zajmiemy się nim. - powiedział właściciel knajpki.
Kiwnęłam głowa i pożegnałam się z facetem.
-To co, Grzesiu idziemy? - uśmiechnęłam się.
-Tak, tak chodźmy.
Wyszliśmy, a później postanowiliśmy się przespacerować. Rozmawialiśmy głównie o siatkówce, nagle przeszedł mnie dreszcz. Gregor podał mi swoją katanę. Pomimo moich protestów oraz ucieczki (i tak  mnie dogonił)  musiałam uznać jego wyższość i założyć dżinsową ‘kurtkę’. Po spacerze wróciliśmy do auta i gadaliśmy o muzyce do końca jazdy. Śpiewaliśmy kilka utworów z radiem drąc się i fałszując niemiłosiernie.
-Śpiewakami operowymi to my nie zostaniemy. - stwierdziłam.
-Moje życie straciło sens. - udawał załamanego Grzegorz.
-Przepraszam, że zniszczyłam twoje marzenia! Ale pamiętaj! Możesz być kim tylko chcesz. - śmiałam się.
-Brzmisz jak Kurek w reklamie Monte! -stwierdził.
I znów składaliśmy się że śmiechu.
-Muszę już iść, bo Domi mnie zabije  za spóźnienie. Poza tym mam jutro o 8 zajęcia, a ty trening. - powiedziałam. O treningu wygadał się na początku spotkania.
-Oj tam, nie muszę iść.
-Kolejny powód dla Kowala aby się mnie pozbyć.
-Nie! -zaprzeczył.
-Spieprzam stąd bo chce mi się spać, a ty się nie wyśpisz na trening. Już dawno po dobranocce! - zaśmiałam się.
-No dooooobra. Papa.
-Paaa. -tym razem to ja cmoknęłam go w policzek i  wysiadłam z auta. Siatkarz odjechał dopiero kiedy weszłam do wieżowca. Ziewnęłam. Wbiegłam po schodach i otworzyłam drzwi mieszkania.
-No nareszcie! Mogłabyś odebrać telefon. - jakże miło przywitała mnie Dominika.
-Następnym razem włączę wibracje. Jestem padnięta.
-Ja tu siedzę i się zastanawiam co tak długo...
-Przepraszam mamo. - przerwałam jej z uśmiechem.
-Robiliście razem, sami, w nocy... - posłała mi znaczący uśmiech. - i nie nazywaj mnie 'mamą'.
-Sorka, ale uwielbiam drażnić ludzi. Taki już mój charakter. - rozłożyłam bezradnie ręce.
-Charakterek to ty masz, ale nieważne, nie zmieniajmy tematu. - machnęła ręką. - Gadaj!
-Nawet się nie pocałowaliśmy zboczuchu. Ty jak zawsze tylko o jednym...
- I kto to mówi. - broniła się.
-Z kim ja żyję? - strzeliłam facepalma.
-Masz coś do mnie?
-Nieeeee...
-Opowiadaj! - była niecierpliwa.
-Opowiem za kakao. - uśmiechnęłam się.
-Hahaha, nie. No weź mi powiedz.
-No dobra. Więc poszliśmy do knajpki, zjedliśmy ciastko, które było pyszne! Krem i toffi tak rozpływały się w ustach i...
-Wiki!  - przerwała mi przyjaciółka - Możesz nie mówić chociaż raz o jedzeniu?
-Ale ja kocham jeść!
-Wiesz o co mi chodzi. Czy to ciastko było ciekawsze od waszej randki?
-To nie była randka - poprawiłam ją. - To było przyjacielskie spotkanie.
-Nieważne. Kontynuuj.
-No więc zjedliśmy te ciastka, potem poszłam odebrać nasze kurtki, a Grzesiek poleciał zapłacić. W tej szatni przystawiał się do mnie kelner i jeszcze obraził kilka osób, więc dałam mu w twarz, na co wszedł Gregor i dołożył mu swoje za moim pozwoleniem. Zostaliśmy przeproszeni przez szefa i poszliśmy na spacer. Później przywiózł mnie do domu i oto jestem! - zakończyłam wskazując na siebie.
-Szkoda, że ze spotkania nie wyszło nic więcej...- Dominika poruszyła znacząco  brwiami.
-Spieprzaj pedobearze. - zaśmiałam się głośno. - Lepiej ty powiedz co tam robiłaś?
Opowiedziała mi wszystko co robiła dzisiejszego dnia. Czyli w sumie niewiele.

**********
-Jak można kochać kogoś, kogo prawie w ogóle się nie zna?
-Można. Popatrz na mnie.
**********

OCZAMI GRZEGORZA:

Wstałem przed 8. Poszedłem do kuchni i włączyłem czajnik. Po chwili połapałem się, że nie mam nic do jedzenia, a z napojów dysponuję tylko wodą. Ubrałem się, założyłem słuchawki, porwałem siatkę i wyszedłem z mieszkania. Skierowałem się do małego spożywczaka, który zwykle jest pusty w przeciwieństwie do supermarketów. Po wybraniu produktów niezbędnych do życia podszedłem do kasy i zapłaciłem. Szybko do domu, żeby nie zauważyły mnie fanki ani fotoreporterzy. Przy nich to zero życia prywatnego. Udało mi się przemknąć do domu. Włączyłem. radio i... Nie no, ta piosenka mnie prześladowała!
Czy można podać piosenkę do sądu o prześladowanie? Zaśmiałem się że swojej głupoty. Oj Kosok, Kosok niedługo naprawdę w psychiatryku... Pochłonąłem swoje kanapki i kawę w ultraszybkim tempie. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że wczoraj nic nie jadłem. Może przynajmniej zrzucę parę kilogramów. Mój telefon zadzwonił.
-Słucham.
-Grzegorz jutro o 8:00 masz się wstawić na dodatkowy trening. - poinformował mnie trener.
-Tak jest trenerze. - zasalutowałem.
-A teraz z innej beczki. Co z tą dziewczyną?
-Na szczęście nic poważnego.
-Tyle dobrze. - odetchnął Kowal. - W takim razie do zobaczenia na treningu. - zaśmiał się.
-Do widzenia. - rozłączyłem się. Chwila, o której miał być ten mecz? Zapomniałem, cholera, zapomniałem. Ufff... Mam numer do Dominiki. "O której jutro mecz?" napisałem. "O 18 sklerotyku :-)". "Dzięki." odpisałem. Trening skończy się na 100% przed 12, a podróż zajmie mi koło trzech godzin. Spokojnie zdążę. Już po dziesiątej, czas się zbierać jak jeszcze chcę do rodziców wpaść.
Poszedłem do samochodu i ruszyłem. Podróż minęła mi niespodziewanie szybko. Zajechałem pod starą kamienicę. Rodzinne okolice. Tyle wspomnień.
-Grzesiek? - z rozmyślań wyrwał mnie męski głos.
-Michał! - kumpel z dzieciństwa. Raz podpaliliśmy przypadkowo starą szopę na podwórzu. Na szczęście ogień szybko się nie rozprzestrzenił. Ale bura była. Miesięczny zakaz wychodzenia na dwór. To chyba najgorsza kara dla dziecka. - Co u ciebie słychać?
-Po staremu, nic szczególnego się nie zmieniło. - uśmiechnął się. - Co cię tu sprowadza?
-Rodziców nie można odwiedzić? Znalazłem trochę czasu i jestem!
-Jasne jasne. Jak cię znam to jesteś tu tylko po drodze do jakiejś panienki. - śmiał się.
-Nieee, ja taki nie jestem. - pokręciłem głową.
-Dobra ja muszę już lecieć, na razie!
-Do zobaczenia. - uścisnęliśmy sobie dłonie. Wbiegłem po schodach i zadzwoniłem do drzwi.
-Grzesiu! - Mama rzuciła mi się na szyję. - Wejdź, nawet nie wiesz jak się cieszę, że nas odwiedziłeś.
-Przepraszam, że tak rzadko, ale naprawdę mam mało czasu. - skruszyłem się.
-Grzegorz! Co cię sprowadza do starych rodziców? - przywitał mnie ojciec.
-Aż tacy starzy to wy nie jesteście. -zaśmiałem się.
-Może i nie, ale fajnie by było pilnować w końcu wnuków.
-Oj tato, zejdź z tematu. - poprosiłem.
-Tym razem zgadzam się z twoim ojcem. Gdybyś nie rozstał się z Madzią to może właśnie trzymalibyśmy twoje dzieciątko na kolanach... - dołączyła się matka.
-Mamo, mam 26 lat, jeszcze jest czas żeby....
-Ale Madzia była odpowiednią kandydatką! - przerwała mi.
-Nie pasowaliśmy do siebie! Ona nie akceptowała mojego zawodu... - wybuchnąłem. - Miałem zrezygnować z gry w kadrze i jednym z najlepszych polskich klubów, bo jej to nie pasowało? Wiążąc się że mną wiedziała co robi! Kazała mi wybierać. Albo ona albo siatkówka. Chyba było wiadome co wybiorę. - zakończyłem swój monolog.
-Skąd wiesz, że to nie był twój największy życiowy błąd? - zapytała mama. Zdziwiła mnie tym pytaniem.
-Co? Mamo jak możesz... Przecież wiesz, że... - nie wiedziałem co mam powiedzieć.
-Alinko może przyniesiesz nam herbaty? - odezwał się ojciec. Kobieta wstała i poszła do kuchni.
-Synu, musisz wybaczyć mamie, ona...
-Nie rozumie mnie? Moich wyborów? - przerwałem mu.
-Grzegorz, mężczyźni w twoim wieku mają już założone rodziny. Ona nie potrafi pojąć tego, że byłbyś nieszczęśliwy z Magdą.
-Niech w końcu zrozumie. - poszedłem do swojego starego pokoju. Położyłem się na łóżku. I myślałem czy powiedzieć rodzicom o Wiki. W końcu to niewiadome czy to wszystko wypali.  Z rozmyślań wyrwał mnie głos mamy.
-Synku, obiad! - jak za czasów dzieciństwa.
Powróciłem do rzeczywistości. 14:14. Fajna godzina, obiadowa pora. Poczłapałem do drugiego pokoju i usiadłem do stołu. Zaczęliśmy jeść.
-Synuś, ja cię bardzo przepraszam, nie powinnam była. - skruszyła się mama.
-Nic się nie stało, tylko proszę cię zapomnij o Magdzie. To już przeszłość. Teraz liczy się kto inny... - osz kurczaki zielone, żeby gorzej nie powiedzieć, wygadałem się.
-Jak ma na imię? - podchwycił temat tata. Teraz to się nie wykręcę.
-Kuba. - rzekłem z powagą, a w duszy pękałem że śmiechu. Rodzicom miny zrzedły i wpatrywali się we mnie że zdziwieniem.
-Nie no żartuję. - zaśmiałem się.
-Jak umrę na zawał to wiadomo przez kogo. - uśmiechnął się ojciec. - Ale w takim razie jak jej na imię?
-Ale tak naprawdę 'nas' jeszcze nie ma. - próbowałem sie jakoś wymigać.
-Lecz będziecie. Grzegorz ja cię za dobrze znam, widzę jak łazisz z głową w chmurach.
-A tak chodzą zakochani. - dodała mama z rozmarzeniem.  Miałem ochotę strzelić facepalma, ale się powstrzymałem.
-Jak ma na imię? - dociekał tato.
-Wiktoria.
-Kiedy ją poznałeś? - zaczyna się przesłuchanie.
-Niedawno.
-Kiedy? - naciskał ojciec.
-Przedwczoraj.
-I tak od razu? Kiedy masz się z nią spotkać?
-Dzisiaj.
-Skąd ona jest?
-Z Katowic. - odpowiedziałem.
-To dlatego dzisiaj nas odwiedziłeś? - skąd oni mają tyle pytań.
-Pomyślałem, że skoro już tutaj jadę to może po drodze was odwiedzę. - poinformowałem.
Zmieniliśmy temat i pogadaliśmy o różnych bzdetach. Po obiedzie dalej gadaliśmy, dalej o bzdetach. Rozmowę zakończyliśmy dopiero przed osiemnastą. Trzy godziny gadania to było coś. Mama poszła pozmywać, mimo moich protestów i ofert zmywania za nią.
-Jak ostatnio zmywałeś to straciłam 2 kubki, szklankę i kilka talerzy.- śmiała się. Usłyszeliśmy szum wody.
-Jesteś co do niej pewien? - ni z Gruszki, ni z Kadzia wypalił ojciec.
-Boże tato, dlaczego tak mnie przesłuchujesz?
-Bo chcę wiedzieć.
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. - próbowałem jakoś zmienić temat.
-To nie ciekawość, to troska.
-Co chcesz wiedzieć? - skapitulowałem.
-Czy jesteś co do niej pewien? - ponowił pytanie.
-Jest jeden mały problem...
-Jaki?
-Nie mam stuprocentowej pewności, że ona chce ze mną być.
-No to nie jest aż taki mały problem. Jeśli to prawdziwa miłość to musisz o nią walczyć. - powiedział. Bardzo mnie to zaskoczyło. Ojciec nigdy nie był taki...  troskliwy? Opiekuńczy? Nie wiem jak mam to nazwać. W każdym razie to zwykle matki wspierają swoje dzieci w przekonywaniu ojców do partnerów dzieci. U mnie jest na odwrót, wszystko zawsze było i jest na odwrót. Znów udałem się do swojego starego pokoju. Wzięło mnie na wspomnienia, więc wyjąłem album i zacząłem przeglądać zdjęcia. Oj Grzegorz Grzegorz ty się sentymentalny robisz. Jak baba normalnie. Czas szybko zleciał. Pożegnałem się z rodzicami.
-Tylko na siebie uważaj.
-Dobrze mamo. - znów poczułem się jak dziecko, które wyjeżdża na obóz.
-Powodzenia. - uśmiechnął się tata.
-Nie dziękuję, żeby nie zapeszyć. Pa. - pobiegłem do samochodu. Ruszyłem pod adres, który wczoraj podała mi Wiktoria. Byłem stremowany, jak przed pierwszą randką. Czekałem pod jej blokiem. Piękna dziewczyna wyszła z wieżowca, a ja nie mogłem uwierzyć jakie mam szczęście. Okazja na szczęśliwe życie z... z nią. Tylko nie mogę tej szansy zmarnować. A to już trudna sprawa. Pocałowałem ją w policzek. Perfumy, ich zapachu nie da się zapomnieć. Chwilkę stała, nie chciała powiedzieć dlaczego. Postanowiłem zrobić jej niespodziankę i nie mówić dokąd ją zabieram. Po krótkich protestach ruszyliśmy do nowej knajpki. W samochodzie trochę ją podrażniłem, złość piękności szkodzi, ale nie w jej wypadku. Wiktoria wygląda ślicznie kiedy się denerwuje. Poprosiłem, żeby zamknęła oczy, spełniła moją prośbę, więc poprowadziłem ją do środka. Kiedy otworzyła oczy rozmarzyła się. Ściągnąłem ją na ziemię. Powiedziała mi o swoim tacie, mówiła, że błagała go o bilet na mecz w Spodku cztery lata temu. Mój mózg zaczął coś kojarzyć, ale bardzo powoli. Spodek cztery lata temu mecz reprezentacyjny, myśl Kosok! Wiem!
- Czekaj... Cztery lata temu w Spodku... To ty jesteś tą dziewczyną od zeszytu, której dałem koszulkę! - przypomniałem sobie sytuację sprzed kilku lat.

Wysoka dziewczyna o pięknych oczach przepycha się przez tłum, nic jej nie zatrzymuje. Robi to dopiero ochroniarz, gdy ona już jest przy taśmie oddzielającej siatkarzy od ludzi.
-Niech mnie pan puści! Ja chcę autograf! Mam zeszyt! - wykrzyczała do barczystego faceta. - Kosa! Tutaj! - cały czas krzyczała machając rękami. Komicznie to wygląda. Podchodzę do niej i biorę gruby zeszyt do ręki, a następnie zaczynam go przeglądać. Zawodnicy reprezentacji, Resovii... Każdy ,ma’ swoją stronę, na której był opisany, a na drugiej miejsce na autograf. Czytam kartkę, która była o mnie. „Cytaty z Igłą Szyte:
K.I.: Grzesiu, powiedz jakie preferencje masz, bo Kuba jak ostatnio powiedział o swoich preferencjach...
G.K.: Ja już ci powiedziałem. Każda.
K.J.: Ja powiedziałem i już żonę mam!
G.K.: A ja mam ciebie Krzysiu.”
Uśmiecham się na wspomnienie okularów, które przymierzaliśmy.
-Jak masz na imię? - pytam. A ona z szerokim uśmiechem szeroko mówi „Wiktoria”. Daję jej najładniejszy autograf jaki tylko umiem i oddaję zeszyt.
-A chciałabyś coś jeszcze? - znów pytam, a ona nie wie o co chodzi. Ściągam koszulkę, podpisuję się również na niej i podaję ją dziewczynie. Bierze ją do ręki i przypatruje się. Dziewczyny wokół zaczynają piszczeć, więc odchodzę jak najszybciej, nie chcę ogłuchnąć. „Dziękuję.” jakimś cudem  dobiegło do moich uszu, więc odwracam się i posyłam uśmiech. Opowiadam wszystko chłopakom w szatni. Wszyscy się cieszą z takiej fanki. Jedna kartka w zeszycie, a daje tyle radości. Kiedy wyjeżdżamy z parkingu znów ją widzę. Podskakuje  uśmiechnięta i strasznie gestykuluje mówiąc coś jakiemuś facetowi. To pewnie jej tata...

Powiedziałem jak bardzo się cieszyliśmy z tego zeszytu. Okazało się, że brakuje jej kilku podpisów. Obiecałem, że wszystko załatwię. Po chwili przyszedł kelner, wiec złożyliśmy zamówienia.
-To powiesz mi dlaczego tak bardzo prosiłaś tatę, żeby cię zabrał na mecz? - przypomniało mi się, że mówiła o błaganiu go. Musiałem obiecać, że jej nie wyśmieje.
-Chciałam ci się przyjrzeć z bliska... - zarumieniła się, a mnie zamurowało. Totalnie nie wiedziałem co mam powiedzieć! Wstała od stołu z zamiarem ucieczki.
-Zostań. - poprosiłem. Zgodziła się. Ubzdurała sobie, że się z niej śmieję w duchu... Zaprzeczyłem i wytłumaczyłem, że mnie zatkało.
- Ja nie jestem wszystkie. - powiedziała.
-Wiem o tym doskonale. - zrobiła wielkie oczy, chyba nie chciała tego powiedzieć na głos. Kelner przyniósł nasze zamówienia. Po tym jak uznałem, że ona nie jest brzydka zaczęła się krztusić ciastkiem. Przeraziłem się, tak wiem jestem panikarzem.  Po ciastkach i kawie nie było śladu. Postanowiliśmy już wychodzić.
-Pójdę zapłacić. - poinformowałem Wiktorię.
- W takim razie ja pójdę po nasze ‘narzutki’. - uśmiechnęła się. Fajny neologizm.
Udałem się do baru, niestety taśma paragonowa się skończyła i musiałem czekać, aż barmanka ją wymieni. Na szczęście nie trwało to długo. Skierowałem się do wyjścia, a to co zastało mnie koło szatni wkurzyło mnie (delikatnie mówiąc). Schyliłem się po nasz kurtki i zapytałem Wiktorii, czy nic jej nie jest. Trochę się o nią martwiłem. Wiki powiedziała, że mogę mu dołożyć, ale postanowiłem być delikatny.
-Pań się nie dotyka bez ich pozwolenia. - powiedziałem do niego uderzyłam w ten zadarty nos. Przyszedł tutaj też szef knajpki, który przepraszał nas za tego bufona/ pacana albo jedno i drugie. Bufono-pacan. Aleś Grzesiu wymyślił! Pogratulować braku mózgu. Wyszliśmy z knajpki i weszliśmy do auta.
-Brrrr... Jesień a tu już tak zimno. Znając życie to śnieg spadnie na początku listopada, a na święta będzie wiosenna pogoda. - stwierdziła i popatrzyła na mnie. -Ej, Grzesiek. Co masz taką skwaszoną minę?
-A nie nic.
-No weeeź mi nie powiesz? - zabawnie zaakcentowała „weeeeź”.
-Nieważne. Szkoda tylko, że nasze dzisiejsze spotkanie się tak skończyło. - było mi przykro, chciałem, żeby to był dla niej niezapomniany wieczór, a nie żeby użerała się z jakimś zboczonym dupkiem.
-A kto powiedział, że się skończyło? Jest dopiero 21.
-Ale nie mam pomysłu gdzie moglibyśmy iść. - stwierdziłem zrezygnowany.
-Chodźmy do parku. - orzekła spontanicznie.
-Ale było ci zimno.
-Ale już nie jest. - zaśmiała się. Ja też  się w końcu uśmiechnąłem.
-Chodźmy.        
Wysiedliśmy z samochodu i poszliśmy do pobliskiego parku. Spacerowaliśmy tak rozmawiając o wszystkim i o niczym.
-Dlaczego siatkówka? - zapytałem  mnie w pewnym momencie, bo strasznie mnie to ciekawiło.
-Dlaczego oddychasz?
-Co? - nie zrozumiał.
-Chodziło mi o to, że po prostu jest to oczywiste. Zakochałam się w niej. I... nie wiem dlaczego. Tak jakoś wyszło. -popatrzyła mi w oczy. - W powinnam zapytać cię o to samo, ale odpowiedź znam z jednego z wywiadów.
Zaśmiałem się.
-Zapamiętujesz wszystkie wywiady z siatkarzami?
-Nie, ale większość.
-Wzrokowiec?
-Mhm...
Zatrzęsła się z chłodu.
-Zimno ci? Masz - powiedziałem podając jej swoją dżinsową katanę.
-Nie wezmę jej. Ubieraj to z powrotem, bo chory będziesz. I Kowal mnie będzie gonił z żądzą mordu. - miała banana na twarzy.
-Ubierz.
-Nie.
-Ubierz. - nie dawałem za wygraną.
-Nie!
-Zakładaj.
-Powiedziałam nie. - była nieugięta.
-Tak!
-Nie!
-Tak!
-Nie!
-No weeeź załóż.
-Najpierw mnie złap. - zaśmiała się uciekając. Zacząłem ją gonić. Biegaliśmy tak jakieś 10 minut zanim ją złapałem. Złapałem i zawinąłem w katanę.
-Zginę niechybnie! -zaczęła się śmiać. - Twój trener mnie zabije, jak będziesz chory.
-O nie! I kto mnie będzie lubił? - udawałem przerażonego.
-Krzysiu Ignaczak wszystkich lubi, może i ciebie przytuli.
-Nie, bo jeszcze Piter będzie zazdrosny. - śmiałem się.
-No to zobaczysz że ktoś zorganizuje akcję 'Przytul Grzesia’ i zjedzie się pół młodych Polek. A Może nawet Polaków...- zrobiła minę myśliciela.
-Już to widzę. Ja uciekam a za mną tabun ludzi. - wyobraziłem sobie.
Zwijaliśmy się ze śmiechu.
-Dobrze, że nikogo tu nie ma. - wydusiła Wiktoria. - wzięliby nas za psychopatów.
-To na pewno. - spojrzałem na zegarek. - Już po 22.
-Chodźmy do domu.
Ruszyliśmy w stronę auta, by po kilku minutach znaleźć się przy moim Audi. Wsiedliśmy.
-Oooo nareszcie ciepełko. - powiedziała.
-Czyli zmarzłaś... - wygrałem!
-W twojej katanie nie.
-Cieszę się. - banan na mojej twarzy. - Mogę włączyć radio?
-Jasne! Nie lubię ciszy.
Włączyłem moją ulubioną stację - Eskę Rock.
-Też słucham tej stacji. - powiedziała.
-A twoi ulubieni wykonawcy?
-Nie mam ulubionego. Słucham wszystkiego co mi wpadnie w ucho, ale na liście piosenek 'ulubionych' wygrywa Linkin Park i Nickelback. A ty?
-Ja mam od groma płyt rockowych zespołów.
-A ulubiona piosenka?
-Chyba nic nie przebije Linkin Parka "Castle of...
-Glass! - nie dała mi dokończyć.
-Znasz to?
-Żartujesz? To jest najlepsza piosenka ever! - chichrała się.
Później cały czas gadaliśmy o muzyce. Śmiechu znowu było bardzo dużo, aż pod sam blok Wiki. Pożegnaliśmy się, odjechałem dopiero kiedy weszła do swojego bloku. Znowu 4 godziny jazdy, ale dla Wiktorii mogę jeździć nawet znad morza. Droga nawet szybko mi zleciała, ulice o tej godzinie były prawie puste. Kiedy wszedłem do domu było przed 2:00. Za sześć godzin mam trening, muszę się trochę przespać, bo inaczej jutro będę jak zombie i Scooby-doo ze spółką mnie złapie. Przebrałem się i rzuciłem na łóżko po drodze nastawiając budzik, sam na pewno nie wstanę.

**********
-Kochasz ją?
-Tak.
-Za co? Nie znasz jej prawie wcale...
-Kocha się za nic, nie istnieje żaden powód miłości.
**********

PERSPEKTYWA KONSTANTINA:

Pisałem z nią dość długo ... Aleks i Kooistra stwierdzili, że się uzależniłem od telefonu. Poszliśmy wieczorem na miasto. Nie ukrywam wypiliśmy po 2 piwa. Wracaliśmy do domu gadając o Dominice.
-Chłopie jesteś pewny w co się pakujesz? - zapytał Kooistra
-Wytze...Nie znasz jej. Ja też ją z ledwością znam, ale... Czuję, że to jest t  .Jeszcze nigdy się tak nie czułem przy żadnej dziewczynie.
-Można uznać że się zakochałeś. Tylko nie połamcie sobie nawzajem serc.
-Wytze ,  jedziesz jutro na mecz z nami? - zmieniłem temat.
-Zależy gdzie...
-Katowice.
-A kto gra?
-Drużyna Dominiki.
-Pojechałbym ale mam już plany. Może następnym razem. -odpowiedział.
-O ile będzie następny raz. - mruknąłem pod nosem.
-A co? Myślisz,  że już cię ma dość? - zaśmiał się Atanasijević.
-Mam nadzieje, że nie. Za bardzo mi na niej zależy, żeby teraz urwać kontakt.
-Życie bez miłości to cza­rodziej­ska la­tar­nia bez światła. - wyleciał z tekstem Aleks.
Spojrzeliśmy na niego zdziwieni.
-No co? Popatrzcie tam. - pokazał palcem na jakiś bilbord.
-Nie wys­tar­czy po­kochać, trze­ba jeszcze umieć wziąć tę miłość w ręce i prze­nieść ją przez całe życie. - tym razem wypalił Wytze.
-Weźcie się zamknijcie w końcu. - poprosiłem.
-W życiu chodzi o to, by być trochę niemożliwym. - wyszczerzył się atakujący.
-W tym cho­ler­nym życiu pot­rzeb­na jest miłość, która męczy, du­si i za­bija... bez niej jest wiel­ka pustka. - mnie też się udzieliło sypanie tanimi cytatami. - Od was mi się udziela!
-Nie myślałeś, że to może przez to piwo, a nie przez nas? - bronił się środkowy.
-Nie wpadłem na to wiesz... - odpowiedziałem sarkastycznie.
-Film to życie, z które­go wy­maza­no pla­my nudy. -powiedział Aleks.
-Mo­je życie będzie miało ta­ki sens, ja­ki ja sam mu nadam. - rzekł Wytze.
-Życie jest jak pu­dełko cze­kola­dek, nig­dy nie wiesz, co się trafi. -wymieniali się tekstami.
-Co do czekoladek ... Mam ochotę na czekoladę . - stwierdziłem.
-Czekoladę powiadasz? -  zapytał Kooistra.
-Teraz to się jaki idiota zachowujesz !
-Życie bracie! Takie życie ... - filozoficznie stwierdził.
-Życie ludzkie jest jak bieg po okręgu, człowiek uciekając przed sa­mot­nością, chro­ni się w ra­miona ludzi, po czym poz­nając ich obłudę i zło, ucieka w samotność.  -  zacytował znowu Aleks.
-Dobra uspokójmy się. Koniec. Zachowujmy się jak dorośli! - wykrzyknąłem.
-Jeśli prze­bywasz ciągle z ty­mi sa­mymi ludźmi, to stają się oni w końcu częścią two­jego życia. A sko­ro są już częścią two­jego życia to chcą je zmieniać, bo ludziom wy­daje się, że wiedzą jak po­win­no wyglądać two­je życie, nikt jed­nak nie wie jak po­winien przeżyć własne...
-Weź się już zamknij co ? - błagałem środkowego.
-Nie mam ochoty!
-Nie mam ochoty się z tobą droczyć Wytze. Idę do domu ... Do zobaczenia na treningu. - pożegnałem się.
-Jasne jasne. Pa.
Aleks jeszcze został z Koositrą. Polazłem do domu i położyłem się spać.

**********
Oto jest miłość. Dwoje ludzi spotyka się przypadkiem, a okazuje się, że czekali na siebie całe życie.
**********
OCZAMI DOMINIKII:

Tak dobrze mi się spało a ta ... Nie no nie będę  nazywać stanęła nad moim łóżkiem i zaczęła śpiewać!
-Put to rest, what you thought of me, While I clean this slate! - dostała poduszką
Nasze dialogi rano są bardzo ciekawe ... Wiki budzi mnie zazwyczaj na zajęcia, a ja leżę i udaje, że jej nie słyszę. Jestem strasznym śpiochem trzeba to przyznać.
-Chciałam ci zrobić kawy, ale skoro nie...
-Przepraszam! Zrób mi kawy! -Nie cierpię po prostu robić sobie rano kawy . Sił nie mam na to. Kiedy weszłam do kuchni Wiktoria cicho śpiewała pod nosem piosenkę Nickelback’a.
-Piosenkarką to ty nie zostaniesz. - stwierdziłam z przekonaniem.
-Dzięki! Nie ma to jak usłyszeć z rana tak miły komplement od najlepszej przyjaciółki. - zaśmiała się.
-Na którą jesteś umówiona z Gregorem? - zapytałam.
-Na 19...
Hmmm...Co ja będę robić ... Nie wiem pomyślę potem...


WIECZOREM:

-No to pa - krzyknęła Wiki z przedpokoju .
-Tylko wróć na noc !-odkrzyknęłam.
-To nie jest zabawne.
-Dobra lec bo Gregor zmarznie. A mieszkanie chce mieć dla siebie. - zażartowałam.
Wyszła. W końcu spokój. Wzięłam dupę do kuchni i zrobiłam sobie już chyba 3 kawę dziś,  zasiadłam przed TV włączyłam PS3 i zaczęłam grać w Tomb Ridera: Legend. Tak lubię grać, jestem maniakiem. I co? Nikt mnie nie zmieni. Uwielbiam to po prostu. Wiktorię to do szału niekiedy doprowadza, ale cóż jakoś wytrzymuje ze mną. Grałam tak około dwóch godzin po czym zauważyłam, że 20 min temu dostałam sms od Konstantina.
,,Hej co słychać? Zaproszenie na mecz nadal aktualne?''.
Co niby ja mam mu odpisać?  No to w gruncie rzeczy mamy problem.
,,No hej! :D Jasne, że aktualne. Niby czemu miałoby nie być? Wytłumacz się teraz. No u mnie spoko a co u ciebie? Sorka, że dopiero teraz odpisuję, ale nie zauważyłam, że sms dostałam.'' odpisałam.
,,Nie no spoko. Nie wiem no tak myślałem, że nie chcesz się ze mną spotkać czy coś. U mnie dobrze. :] Weź jestem tak zły. Nic mi na treningu nie wychodziło. Jeszcze zarobiłem opieprz od trenera. Dzień zaliczam do BARDZO udanych :P''.
Pisaliśmy jeszcze dość długo ale potem skończyłam, bo Wiktoria przyszła i byłam strasznie ciekawa jak było na randce.


**********
Najpiękniejszych chwil w życiu nie zaplanujesz. One przyjdą same.
**********

NASTĘPNEGO DNIA, WTOREK...

OCZAMI DOMINIKI:
-Cholera jasna! - wykrzyczałam na cały głos.
-Co się stało? - zapytała Wiki wchodząc do mojego pokoju
-Rozwaliłam stabilizator na kostkę...
-Pożyczyć ci mój?
-Twój będzie za duży. - odpowiedziałam.
-Racja. Chodźmy już  mamy być na hali o 16.
-Już idę.
Kiedy weszłyśmy na halę były już prawie wszystkie dziewczyny.
-Cześć Kaleko! - zawołała Monika.
-Idę się przebrać. - powiedziałam Wiktorii. - W jakich strojach gramy?
-W niebiesko żółtych. - powiedziała Daria.
Po przebraniu i rozgrzewce była już 16:45 a hala pękała w szwach. Zauważyłam Kose który przyjechał, nawet Nowakowskiego ze sobą wziął. Ale nigdzie nie widziałam Konstantina, co mnie trochę zasmuciło. Przedstawienie sędziów i drużyn. Ja jak zawsze jako kapitan. A  komentatorzy zaczęli swój dialog.
-Witamy państwa na bardzo ważnym meczu naszych siatkarek z Sosnowcem. Kłaniam się Arek Blaszka i...
-Bartek Tomaszewski.
-A oto i nasz skład.
-Nasza pani kapitan ...
Przestałam ich słuchać.
W połowie pierwszego seta słyszałam  wspaniałe teksty komentatorów.
-Według ciebie najbardziej wartościowa zawodniczka w dzisiejszym meczu jak na razie to ...?
-Wiesz ... Najlepiej sobie radzi Daria, Karolina i Dominika. Dominika głównie trzyma poziom ataku.
-Tak... Jak byśmy do nich dołożyli jeszcze Wiktorię i Klaudię to te dziewczyny mają papiery na najlepsze zawodniczki na świecie...
Przestałam ich słuchać (znowu),  bo wygadywali głupoty. 1 set po długiej walce  wygrałyśmy 36:34.
Połowa 2 seta mój atak piłka w boisku, ale ja coś zrobiłam coś z kostką,  z krzykiem upadłam. W jednym momencie wszyscy do mnie podbiegli, nawet Wiktoria.
-Co się stało? - zapytał trener.
-Moja noga. - tylko tyle zdołałam powiedzieć.
Nasz lekarz obejrzał moją kostkę i stwierdził że skręciłam staw skokowy. Nici z dalszego grania...
Pomogli mi wstać i odprowadzili mnie na ławkę rezerwowych... Opatrzyli mi nogę i w tym czasie drugi set dla nas .

**********
Choć niewesoło się dzieje, wciąż mam nadzieję, że będzie lepiej.
**********
OCZAMI KONSTANTINA:

Siedzieliśmy z Aleksem, Bąkiewiczem i Zatorskim czekając na rozpoczęcie meczu. Nareszcie przedstawienie szóstek.
-A oto i nasz skład.
-Nasza pani Kapitan i wspaniała przyjmująca...Proszę o bębny...
-Nie wygłupiaj się Arek. - powiedział jeden z komentatorów.
-Dominikaaaaaaaa Czul.
Wybiegła na boisko w Niebiesko żółtym stroju i z uśmiechem na twarzy.
-Druga wspaniała przyjmująca Klaudia Wiśniewska .
-Rozgrywająca Daria Stańko.
-Na ataku Monika Durak.
-Na pozycji środkowej Paulina Skiba
-Druga środkowa... Marta Pająk. Ciekawe czemu Jakubiak nie gra,
-Podobno rozwaliła łuk brwiowy . Ciekawe jak to zrobiła...
Zaśmiałem się pod nosem przypominając sobie rozmowę z Dominiką.
-I w końcu libero Karolina Kubisztal.
-Masz zamiar  z nią porozmawiać po meczu? - zapytał Bąku
-Bardzo bym chciał ale nie wiem czy mi się uda.
3 pierwsze akcje wygrały Dziewczyny z Sosnowca. Dominika jeszcze nie atakowała. W końcu zagrywka na Domi. Dobrze odebrała i do niej wystawa ... Uderzyła  o blok, ale tak mocno że piłka wyleciała na aut. No i tak po wielu atakach Dominiki i jeszcze kilku dziewczyn wygrały pierwszy set 36:34.2 set rozpoczął się bardzo dobrze dla dziewczyn ale w połowie stało się cos strasznego...
Upadła z Krzykiem. Serce momentalnie w gardle. Boże żeby się jej nic nie stało...Siadła na ławce rezerwowych.
-Idę z nią pogadać....
-Okey pozdrów ją. - powiedział Aleks.
-Spoko.
-Coś ty zrobiła ciołku? - zapytałem ze  śmiechem.
Ona się obróciła i momentalnie uśmiechnęła.
-Myślałam że nie przyjedziesz...
-Przecież obiecałem. - odpowiedziałem z uśmiechem.
-Co zrobiłaś ?
-Skręciłam staw skokowy .

**********
Każdy tak ma, że czasem jest źle, jakoś nie tak. A potem jest noc, i znowu jest dzień. I uwierz mi, że uśmiechniesz znów się.
**********

OCZAMI WIKTORII:

Dominice rozwalił się stabilizator na kostkę. Ćwok. Nie mogła się połapać wcześniej? Nie mogę jej pożyczyć, bo mój jest za duży. Trudno, będzie miała nauczkę, żeby ogarnąć swój sprzęt wcześniej, a nie na chwilę przed wyjściem. Chwila! Ja zaczynam racjonalnie myśleć! Chyba to zaraz na drzewie wyryję. Nie, nie mam na to czasu, a szkoda. Podłubałabym sobie w drewnie...
Nawet nie zauważyłam jak szybko dotarłyśmy na miejsce.
-Cześć kaleko. - cudowne powitanie Moniki, która była już przebrana. Domi poszła do szatni, a mnie zagadała Monia.
-Coś ty sobie zrobiła?
-Rozwaliłam łuk brwiowy, nie widać? - rzuciłam sarkastycznie.
-Ale jak? Zapatrzyłaś się na kogoś co? - uśmiechnęła się.
-Tak, podziwiałam cudownie błękitne niebo i chmurki wyglądające jak były zrobione z waty. Do tego wsłuchałam się w czarujący śpiew ptaków...
-Daj sobie spokój. Widzę, że nie jesteś w humorze.
-Otóż nie, nie jestem, bo nie mogę grać przez niego! - powiedziałam. Niby się w nim zakochałam, ale byłam też na niego wściekła delikatnie mówiąc. Chciałam go walnąć z całej siły, ale jednocześnie mocno go przytulić i...
-Przez NIEGO! A kim był ten 'ktoś'? - zapytała naciskając na to jedno słowo.
-Schodek. - Odpowiedziałam zdawkowo. - Idź się rozgrzewać.
Nareszcie poszła. Ten rudzielec jest strasznie dociekliwy, ale i tak ją lubię. Poszłam do trenera, bo cóż innego mogłam zrobić?
-Dzień dobry. - uśmiechnęłam się słabo. Chciałam krzyczeć i płakać ze złości. Tak bardzo chciałam zagrać, trenowałam ciężko i co? I wszystko w dupę poszło! Cholera to wzięła!
-O, Wiktoria. Jak się czujesz? - zarąbiście po prostu. Skaczę z radości! Zaraz sufit łbem przebiję!
-Fizycznie dobrze, psychicznie jestem w dołku. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
-Dlaczego? - debil! Normalnie debil! Nie no, Jakubiak ogarnij się. To twój trener.
-Niech pan zgadnie. Hmm... - udałam, że się namyślam. - Może dlatego, że mimo ciężkich treningów nie zagram w tak ważnym meczu? Taka tam głupotka. - machnęłam ręką.
-Potraktuj to jak kontuzję. Nie mogłaś nic zrobić...
-Mogłam nie stać w tym miejscu, o tej porze! - piekące łzy w oczach. Wytrzymasz Jakubiak! Dasz radę! Już nie takie rzeczy przeszłaś. Odwróciłam się na pięcie i poszłam do fizjoterapeuty, z którym zawsze fajnie się rozmawiało. Można powiedzieć, że robił za mojego psychologa. Ale to wyolbrzymienie, i to duże. Hiperbola... O proszę. Pamiętam coś z podstawówki. Fajnie, że do niczego mi się to nie przyda, nie wyleczy rany, nie pozwoli grać.
-Cześć Kołczu. - wszystkie tak do niego mówiłyśmy. Był naszym fizjoterapeutą i drugim trenerem w jednym. Cięcia kosztów.
-Hej Wiki. Co cię gnębi? - wbudowany radar stanu psychicznego ludzi on ma czy co?
-Dupa blada, grać nie mogę. - spuściłam wzrok.
-Oj tam, wytrzymasz. Pomyśl sobie, że gorzej być nie może.
-Pocieszające. Naprawdę żeś się chłopie wysilił. - usiadłam obok niego.
-Co się tak właściwie stało? Każdy tu insynuuje, a ja nie wiem co mam myśleć. - uśmiechnął się.
-Powiedzmy, że nie jestem w zbyt dobrych relacjach ze schodkiem, a grawitacja jest po jego stronie. - grymas na mojej twarzy miał być uśmiechem.
-A tak serio? - uparty dziadyga jeden. Nie chciało mi się protestować, więc opowiedziałam mu w skrócie o wypadku i szpitalu. Śmiałam się, nie wiem dlaczego. Pominęłam tylko mały szczegół. Mianowicie, że Grzegorz z mojego opowiadania to TEN Grzegorz.
-No to się chłopak postarał żeby lepiej cię poznać.
-Nie wiem o czym gadasz. - przewróciłam oczami.
-Wiesz, gdybyś była mu obojętna zwiałby nie czekając na karetkę.
-Tak sądzisz?
-Jako facet: tak. Zrobiłbym to samo, gdybym był na jego miejscu, a dziewczyna by mi się podobała. - stwierdził. Czyli, że ja... Kosokowi... O Boże... Ale ja nie wiem, znaczy tak, ale nie... Kurde, czy ja sobie zawsze wszystko muszę komplikować? Głupi mózgu weź się ogarnij, daj mi normalnie funkcjonować, a nie. Dziewczyny wbiegły na boisko, a komentatorzy zaczęli swój popis.
-Czemu Jaubiak nie gra? - zapytał jeden z nich. Jakby nie było ciekawszych tematów ode mnie. Pogoda za oknem chociażby!
-Słyszałem, że rozwaliła łuk brwiowy. - a skąd on to niby wiedział? Kto mu powiedział? Zabiję gołymi rękami! Dobra, odłożę ich egzekucję na później. Mecz się zaczął. Punkty dla Sosnowca. Jak ja nie lubię Sosnowca! Nie wiem czemu, Po prostu ich nie trawię. Już kilka akcji dla nas. Dalej, dacie radę dziewczyny! Wygracie to! Nawet nie wiem kiedy zaczęłam się drzeć.
-Asa chcemy, asa! - krzyczałam kiedy Daria stała na zagrywce.  Iiiii... JEST AS! Piłka setowa dla nas. Kilkanaście odbić później wygrywamy pierwszego seta, który był bardzo zacięty. Drugi set szybko mi zleciał. Cały czas myślałam o Grześku. Mam być na niego zła, czy go kochać? A czy jedno przeszkadza drugiemu? Mam udawać, że nic się nie stało czy wykrzyczeć jak bardzo jestem wściekła? Ma go uderzyć czy pocałować? Czy ja w ogóle mam się z nim spotykać? Czy może sobie odpuścić? Czy ja do niego czuję coś poważnego czy to tylko zauroczenie? Czy ON czuje do mnie coś prawdziwego czy... Tyle pytań! I kto mam mi na nie odpowiedzieć? Dlaczego nikt mi nie odpowie? Ja chcę wiedzieć! To takie ważne... Dobra, na razie olewam ten temat. 20:16 dla nas. Muszą utrzymać przewagę. Daria rozgrywa do Dominiki i... jest blok-aut! Ale Domi siedzi na ziemi i nie wstaje. Trzyma się za stopę.
-Cholera, debilu coś ty sobie zrobiła? Stanąć normalnie po ataku nie umiesz? - przybiegłam do niej razem z Kołczem.
-Nie. - syk bólu. Michał stwierdził skręcenie stawu skokowego. Cholerny stabilizator! Musiał się rozwalić? O, wygrywamy drugiego seta pewnie 25:21. Bardzo dobrze. Przybiega Konstantin. Uuuuuu grubszy romans się tu szykuje.  Cupko gada z Dominiką. Skąd on się tu w ogóle wziął? Nieważne. Byle Domi ma banana na twarzy. Czas znowu szybko zleciał. Sosnowiczanki kompletnie rozbite, na przerwie technicznej prowadzimy aż 16:9! Z taką przewagą na pewno wygramy!
-Idę się przejść. - poinformowałam Kwapisza. Dawno nie byłam w Spodku, a pokochałam go wieki temu. Człapię sobie korytarzem. Jak fajnie kiedy tak pusto. Człap człap. Lubię człapać. Wiem, że mam myślenie kilkulatka, ale uwielbiam w ten sposób myśleć. Zero problemów, zero zmartwień. Liczy się tylko człapanie. Nagle zza rogu wyłania się Grzegorz. Co on tu robi?
-Cześć. - przywitał mnie. - Czemu chodzisz tutaj sama? - uśmiech z serii 'czarujące'.
-Człapię. - nie no cóż za inteligentna odpowiedź godna dwudziestotrzyletniej kobiety na ostatnim roku studiów. Kobiety, która w sercu jest małą dziewczynką wlepiającą nos w pluszaki na wystawie sklepu z zabawkami, dziewczynką, która za lizaka posprząta pokój, która zawsze śpi ze wszystkimi misiami, żeby żadnemu nie było przykro.
-Mogę poczłapać z tobą? - nie wyśmiał mnie (o dziwo). Kiwnęłam głową, bo nie było mnie stać na nic więcej. Chodziliśmy korytarzami, po których niosły się krzyki kibiców. Ale takie oddalone od tego spokoju...
-Co się tak patrzysz? - Gregor przyglądał mi się uważnie.
-Jesteś piękna. - zatrzymaliśmy się.
-Dobry żart. Wal następnym sucharem. - rozumowanie dorosłego człowieka do mnie powróciło.
-Nie śmiej się. - pełna powaga. Dlaczego? Dlaczego jest taki poważny?
-Racja, nie mam powodów do radości. - popatrzyłam mu w oczy. Błąd. Duży błąd. Przez nie straciłam nad sobą panowanie. Nie potrafiłam nic powiedzieć, ruszyć sie , nic. A on? On to wykorzystał w bardzo przyjemny sposób.  Pochylił się i pocałował mnie tak bez słowa. Bez uprzedzenia. Zawiesiłam ręce na jego szyi i nie byłam mu dłużna. To było takie... cudowne. Ale  oczywiście moje niekontrolowane odruchy o sobie przypomniały. Oderwałam się na chwilę od Grześka, popatrzyłam mu w oczy i... dałam mu z liścia. Zwiałam. Zwykła tchórzliwa... już nawet idiotką nie można mnie nazwać. Jest coś gorszego od idiotki?
Biegłam najszybciej jak mogłam. Krótka droga do domu. Wleciałam do swojego pokoju i zaczęłam płakać. Zaczęła płakać ta mała dziewczynka, którą byłam w środku...

**********
-Znasz ten stan, kiedy nawet czekolada nie przynosi ukojenia, masz ochotę słuchać najsmutniejszych piosenek i chcesz tylko leżeć patrząc w sufit? Właśnie tak się teraz czuję.
**********
OCZAMI GRZEGORZA:

Budzik. Nie... jeszcze pięć minut. Ale on nie reaguje na moje błagania, muszę wstać. Jem jakieś jabłko, które leży na stole. Ubieram się i pakuję. Wrzucam do torby buty, koszulkę spodenki... Czegoś zapomniałem... Woda! Pędzę do kuchni biorę butelkę i też wkładam do torby. Mam jeszcze pół godziny, zdecydowałem, że pójdę pieszo, zajmie mi to jakieś 20 minut.
Na Podpromie docieram kilkanaście minut przed czasem, jednak szedłem szybciej niż mi się wydawało. Gdy wchodzę do szatni witają mnie gwizdy i śmiechy.
-Co wam tak wesoło? - zapytałem.
-A co Grzesiu, tobie po wczorajszym nie jest wesoło? - pyta Bartman poruszając brwiami.
-Nie wiem o co ci chodzi...
-Gregor musisz ją nam przedstawić, bo ja słyszałem, że ty w samych superlatywach o niej mówisz! - przerywa mi Dobrowolski.
-Tak? Od kiedy masz takie bogate słownictwo? - jakoś próbuję zmienić temat. - A od kogo to słyszałeś?
-Pociągnęliśmy Pita za język! Maglowaliśmy go tutaj z pół godziny zanim nam powiedział! - śmieje się Igła.
-Piter! - gromię go wzrokiem. A on patrzy skruszony.  - Musiałeś im powiedzieć? Teraz mi żyć nie dadzą! - uśmiecham się w końcu.
-Wybacz stary, ale to tak przez przypadek wyszło...
-Przyznaję się do popełnienia tegoż haniebnego czynu! - mówi Krzysiek. Jak on zaczyna gadać to wszyscy się gubią. - Ale powiedz co żeście tam robili...
-Igła na pewno nie to o czym wszyscy myślicie, ona nie jest...
-Taka łatwa? - przerywa Zibi.
-Wszyscy zboczeni! Weźcie! Ja o niej na poważnie myślę... -mówię.
-Grzesiu się zakochał! Grzesiu się zakochał! Zakochana para! Grzesiu ma dziewczynę! - Ignaczak zaczyna biegać po szatni i krzyczeć, za co dostaje koszulką w głowę. Lotman z Schöpsem na początku byli zdezorientowani, ale Achrem przetłumaczył im wszystko i oni też zaczynają się śmiać.
-Dobra chodźmy na trening, bo się Kowal wkurzy. - poważnieje Grzyb.
Wchodzimy do głównej części hali. Na początek rozgrzewka, później ataki, zagrywki. Na końcu trener dzieli nas na dwie drużyny. Trening kończy się przed dwunastą.
-No to Gregor teraz nam opowiedz co się tam działo! - Perła zaczął mnie dręczyć.
-Nic. - zbyłem go. Ignaczak z niewiadomych mi jeszcze powodów stanął za Wojtkiem. Po chwili dowiedziałem się dlaczego to zrobił.
-Grzesiu się wstydzi, bo robił z nią pewnie nieprzyzwoite rzeczy! - wykrzyknął schowany za plecami środkowego.
-Krzysiu, ja cię i tak dopadnę! - cała szatnia wybucha śmiechem.
-Kto mnie będzie eskortował do wyjścia? Ja się boję Kosoka! - libero udaje przerażenie.
-Nie martw się, policzę się z tobą później, bo mi się spieszy. Muszę do Katowic. Chcę zrobić jej niespodziankę... - mówię.
-Oświadczać się już będziesz? - tym razem Igła uniknął koszulki, która wylądowała przypadkowo na głowie zdezorientowanego Paula.
-Wyobraź sobie, że jeszcze nie. - odpowiedziałem. -Zbieram się, cześć wszystkim. A ty Igła znajdź sobie jakiegoś ochroniarza. - śmieję się wychodząc z szatni.

KILKA GODZIN PÓŹNIEJ:

Piter zgodził sie ze mną pojechać, właściwie to Ola mu pozwoliła. Akurat miała iść na zakupy z Kaśką, swoją przyjaciółką.  Czyli wieczór ma wolny. Postanowiliśmy, że pojedziemy moim autem. W pół do drugiej w samochodzie i cztery godziny jazdy przed nami. Piotrek przysypiał, a ja myślałem. Co zrobię, kiedy ją zobaczę? Czy ona się ucieszy? Wczoraj byłem w nią wpatrzony jak w obrazek.  Chciałem, żeby ten wieczór trwał wieczność. Szkoda, że się nie odważyłem jej pocałować. Ale nie, nie wiadomo ja by zareagowała. Znamy się od niecałych czterech dni, może i lubi mnie trochę bardziej, ale nie chcę wykorzystywać  mojej popularności, żeby ją... poderwać? Nie wiem czy to trafne określenie. Raczej nie. Chcę z nią być. To jest dobre określenie. Chce żeby mnie kochała tak jak ja ją kocham. Chce z nią zasypiać i budzić się koło niej. Chcę się z nią sprzeczać o błahostki, a potem godzić. Chcę z nią wyjeżdżać, chcę trzymać ją za rękę, chcę ją wspierać i nosić na rękach. Stop Grzegorz, za dużo chcesz. Nie znasz bardzo ważnej kwestii. Czy ONA cię chce? Ale jak mam to zrobić? Iść do niej powiedzieć "Kocham cię na zabój."? Czy może pocałować tak bez słowa. Boże jestem jak dziecko, nic nie wiem.
-Piter.
- Tak, mhm... -mamrotał pod nosem.
-Piter! - dźgnąłem o w ramię.
-No co? - przetarł oczy.
-Bo ja nie wiem co mam zrobić... - zacząłem. Nie bardzo wiedziałem jak mam mu to wszystko powiedzieć.
-Co?
-Jak powiedziałeś Oli, że chcesz z nią być? - spróbuję tym sposobem.
-O esuuu, co cię naszło? Kupiłem kwiatki i pocałowałem, po czym zapytałem czy na pewno chce ze mną być, bo moja praca jest jaka jest i jej nie zmienię.
Kiwnąłem głową.  -Czemu pytasz? - zadał pytanie.
-A, tak sobie. - próbowałem go zbyć.
-Gregor, nie spiesz się, bo jeszcze ją spłoszysz. Dziewczyny są jak sarny, jak za szybko podejdziesz spieprzają byle dalej od ciebie.. - filozoficznym tekstem się popisał. A druga sprawa jak on się domyślił? Czy ja mam na czole napisane ‘Myślę o Wiktorii all day all night’? Cholera, ja się pytam! Skąd oni wszyscy wiedzą? Jeśli wszyscy wiedzą to czy ona też wie? Zmieńmy temat myślenia. O, ładna pogoda słońce świeci...
'Katowice' głosiła tabliczka obok drogi. Jeszcze trochę i będziemy na miejscu.
Już dotarliśmy. Przemknęliśmy niezauważeni i usiedliśmy na plastikowych krzesełkach. W drugiej lidze nie ma biletów na mecze, więc wybraliśmy drugi rząd w sektorze, który był za stolikiem komentatorów. Dokładnie przed nami była ławka drużyny Katowic. Dziewczyny już się rozgrzewają. A Wiktorii nie widzę. Wątpię, żeby opuściła mecz. Jest! Idzie do tego, faceta siedzącego na ławce. Dres, luźna koszulka, więc chyba trener albo fizjoterapeuta. Ciemnoblondynka śmieje się. Ukłucie w sercu. Zazdrość? Nie mogę być zazdrosny o kogoś z kim nie jestem...
-Która to? - z transu wyrwał mnie Pit.
-Ławka centralnie przed nami, widzisz takiego łysawego faceta w niebieskiej bluzce?
-No tak. - przytaknął.
-Obok niego siedzi ciemnoblondynka. To Wiktoria. - wytłumaczyłem mu. Akurat w tym momencie odwróciła się na chwilkę w naszą stronę. Chyba nas nie zauważyła.
-Uuuuu Gregoooooor. Co jak co, ale gust to ty masz!  Ja ją już niby widziałem, ale wiesz... Ale ona jest wysoka! Z metr dziewięćdziesiąt co najmniej na moje oko! - śmiał się. Tylko przytakiwałem uśmiechając się. Co innego miałem robić? Dziewczyny zaczynają mecz, ale nie mogłem się skupić. Cały czas wpatrywałem się w jej plecy. Śledziłem każdy jej ruch, jak klaskała i krzyczała dopingując koleżanki z drużyny. Mentalnie była na boisku. W połowie drugiego seta nagle zerwała się i pobiegła na boisko. Dominika siedziała na ziemi. Co się stało? Nie wiem. Wpatrywałem się w nią, przepraszam. Obie siedzą teraz na ławce. Dominika rozmawia z Cupkiem. Czemu ja nie podszedłem do Wiki? Zabrakło mi odwagi? Możliwe. Koniec drugiego seta. Czas szybko leci i po chwili Katowice mają nad Sosnowcem 7 punktów przewagi. Wiktoria wstaje, wychodzi.
-Zaraz wracam. - powiedziałem do Piotrka.
-Nie musisz tak zaraz, if you know what i mean. - zaśmiał się. Następny klasyk z kwejka? Nie wnikam. Jeśli wyjdę tymi drzwiami, a mi się poszczęści i ona pójdzie tędy to na nią trafię. Jest miałem rację!
-Cześć. - przywitałem się z nią i zapytałem czemu chodzi sama.
-Człapię. - odpowiedziała. Tak słodko, że postanowiłem poczłapać z nią. Znowu się w nią wpatrywałem. Zapomniałem tylko, że teraz ona wie, że to robię. O tym już nie pomyślałem.
-Co się tak patrzysz? - padło pytanie.
-Jesteś piękna. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Uznała to za żart. Ale to nie był żart i postanowiłem jej to pokazać. Dzieliły nas milimetry, Wiki się nie odsunęła, nachyliłem się i pocałowałem ją. Nie protestowała, wręcz przeciwnie odwzajemniła pocałunek i zawiesiła ręce na mojej szyi. To było cudowne, czas się dla mnie zatrzymał i była tylko ona... Oderwała się na chwilę i popatrzyła mi głęboko w oczy. Myślałem, że powie mi coś w stylu "Kochasz mnie?". Ale nie... Wiktoria dała mi w twarz. Szok... Dlaczego, dlaczego uciekła, a ja nie mogę się ruszyć? Wybiegła ze Spodka i pobiegła, nie wiem gdzie. Zamyślony wróciłem do Pitera.
-Ej stary co jest? Dała ci kosza? - zapytał.
-A czy uderzenie faceta w twarz i ucieczka zalicza się do 'dania kosza'? - odpowiedziałem pytaniem na pyta Dlaczego ona to zrobiła? 
-Uciekła?
-Nie, taka sobie żartuje ze spraw dla mnie ważnych. - ironizowałem.
-Ja... nie wiem co mam ci powiedzieć. - wydukał.
-Lepiej nic nie mów. - odburknąłem załamany. Co zrobiłem nie tak?
Mecz się skończył. Dominika przywołuje mnie gestem ręki. Co ma jej powiedzieć?
-Cześć Grzegorz, gdzie Wiki? - zapytała radośnie.
-Nie wiem...
-Co? - mina jej zrzedła. - Powiedziała, że idzie się przejść, a potem ty też wyszedłeś. Nie spotkałeś jej?
-Spotkałem, ale nie wiem gdzie jest... - kręciłem jak tylko mogłem.
-Grzesiek, powiedz mi co się stało. - naciskała.
-Wiem tylko, że wybiegła ze Spodka. Resztę niech Wiki ci powie.
-Czy coś jej zrobiłeś? - była zmartwiona.
-Nie... chyba nie.
-Cholera, Grzegorz jak to chyba!
-Ona ci to wytłumaczy, ja nie potrafię... nie chcę. - przejechałem ręką po swojej twarzy.
-Pewnie pobiegła do domu. - uspokajała samą siebie.
-Dominika, mam małą prośbę. Mogłabyś mi dać znać czy Wiki dotarła do domu?
-Tak, jasne, pewnie. Konstantin mnie podwiezie, więc będę szybciej nawet. - lekko się uśmiechnęła.
-Dzięki. I przeproś ją ode mnie.
-O nie kochany, przepraszać to ty ją będziesz. Ale już ci mówię, że to będzie trudne. Jak kiedyś zgubiłam jej płytę to się przez tydzień fochała. Nawet jak kupiłam jej nową to jej nie przeszło! Przekopałam cały dom i znalazłam. Dopiero wtedy jej przeszło, ale później nie chciała mi nic pożyczyć. Zapomniała o tym po miesiącu! Co jak co, ale pamięć to ma dobrą. - opowiedziała. Muszę pomyśleć jak ją przeprosić... Może Pit coś doradzi. Pożegnaliśmy się. Wyszliśmy z Cichym ze Spodka w kierunku mojego samochodu.
W czasie jazdy Nowakowski odezwał się:
-Gregor, powiedz mi co się stało.
-Całowaliśmy się, a potem ona dała mi w twarz i uciekła. - odrzekłem zrezygnowany.
-TY ją pocałowałeś czy WY się całowaliście? Wiesz to duża różnica.
-My.
-W takim razie nie rozumiem.
-A ja rozumiem, po prostu ona mnie nie chce.
-Przepraszam, że to mówię, ale pieprzysz od rzeczy. Jeśli ona by cię nie chciała to czy by się z tobą całowała albo umawiała?
-Nie, ale...
-Nie ma 'ale'! Kochasz ją? - przerwał mi.
-Tak, ale...
-Cholera, już ci mówiłem nie ma 'ale'. Zamknij już jadaczkę, bo ci ją zniekształcę! - wkurzył się. - Masz jutro do niej jechać. Nie jutro nie. Trening mamy popołudniu, masz jechać do niej w czwartek, bo cię ukrucę o ten łeb, którego w ogóle nie wykorzystujesz.
-Idź spać.
-A to jest dobry pomysł. - wziął to na serio i zasnął. Włączyłem radio i wsłuchałem się w słowa piosenki.
Gdy dojechaliśmy pod blok Pitera szturchnąłem go.
-Pit!
-Nie mogę zostawić mojego jednorożca, sam się zgubi w tej niebezpiecznej krainie kucyków...- wyjęczał. Fajne sny ma, naprawdę.
-Piotrek zostaw kucyka i obudź się, bo jesteśmy na miejscu.
-Co? - obudził się wreszcie. - O jakim kucyku mi tu gadasz?
-Ty zacząłeś.
-Yyyy... Nie? - bardziej zapytał niż stwierdził.
-Nieważne. Idź już, bo cię Ola zabije za spóźnienie.
-O mój Boże! Na razie. - wysiadł z auta i wydarł się: "Już biegnę Oleńko!". Uśmiechnąłem się pod nosem. Po upływie czterdziestu minut już leżałem w łóżku, nie spałem, nie umiałem. Udało mi się to dopiero koło drugiej.

**********
Ten wie, tamten wie tylko ja nie wiem
Może coś przeoczyłem a może nie znam sam siebie.
**********




Przepraszamy za błędy. :> Dziękujemy za tyle takie pozytywne komentarze i za czytanie naszej 'pracy' :D Prosimy oczywiście o więcej, nawet o konstruktywną krytykę, dzięki której będziemy wiedziały co mamy poprawić. Pozdrawiamy ;* Wiktoria i Dominika

9 komentarzy:

  1. Dłuugieee :) Ale to nawet dobrze. :D Jakoś muszę zabić nudę :D Bardzo mi się podoba wasze opowiadanie :)... "BARDZO" - to mało powiedziane. Świetny jest ten blog ! Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział ! Pozdrawiam ;* <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten rozdział był pisany po NAGŁYM i DUŻYM przypływem weny twórczej, więc to raczej jednorazowa długość. No chyba, że znowu nas tak natchnie
      ; )
      Byłam chora, więc to może dlatego... sama nie wiem ^.^
      Cieszymy się bardzo, że Ci się podoba. Tym bardziej, że spodobało nam się pisanie i robimy to z przyjemnością, a jeszcze Wy to doceniacie... no po prostu brak słów. :D Tylko pozostaje jeden wyraz:
      Dziękujemy :>

      Usuń
  2. Wow...Długie ,ale warto doczytać do Samego Końca! ;D Interesujący nawet bardzo:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak pisałam przed chwilą to przez nagłą wenę twórczą ta długość :D
      Miło na, że Cię zainteresowałyśmy ; ]

      Usuń
  3. Fajny, będę czytać dalej :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeden z dłuższych rozdziałów jaki czytałam, ale naprawde warto przeczytać c: także czekam na więcej i zapraszam do siebie ;d pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję : >
      Wpadnę na pewno! I też pozdrawiam :D

      Usuń
  5. http://dzisiejszej-nocy.blogspot.com/

    Siódmy rozdział ;)
    JA niestety nie mam czasu przeczytać, ale obiecuję, że jak złapię wolny wieczór to się zabiorę ;3

    OdpowiedzUsuń