niedziela, 17 marca 2013

Rozdział XIV, "Wypieprzaj siać groch w Himalajach!"


WTOREK:

Oczami Wiktorii:
Codzienna rutyna, czyli zajęcia. Nudziło mi się niemiłosiernie, zawsze tak miałam gdy byłam niewyspana. A tej nocy zasnąć nie mogłam, bo już mnie rozsadzały przedmeczowe emocje. Skra Bełchatów kontra Resovia Rzeszów, siatkarski klasyk, mistrz i wicemistrz zeszłego sezonu. Na szczęście udało mi się skupić i porobić notatki, ostatni semestr studiów do czegoś zobowiązuje. Już niedługo zostanę poważną (hahahahaha) fizjoterapeutką. Ostatnie słowo na dzisiejszych wykładach padło o godzinie 11:55. Pięć minut przed czasem. Spoko, jeszcze trzeba jakiś transport do Rzeszowa załatwić. Pożegnałam się z Alą i skierowałam swoje kroki do wyjścia. Znowu leje, jak ja nie lubię deszczu... W ogóle wielu rzeczy nie lubię. Leciałam jak na złamanie karku i o mało co sobie tego nie zrobiłam. Wyprułam z budynku jak poparzona, poślizgnęłam się na mokrych schodach i wyrżnęłam pięknego orła. A w drzwiach stała Alicja naśmiewając się ze mnie i kurczowo trzymała się za brzuch. Na szczęście w porę się ogarnęła i pomogła mi wstać. Byłam cała ubłocona, dobrze, że nagle nie przestało lać, bo by mnie wzięli za potwora z bagien.
-Pufffaaa! - miałam swoje własne przekleństwa. - To nie jest śmieszne. - upomniałam koleżankę, która ledwo łapała oddech.
-Owszem, jest. - banan nie znikał jej z twarzy.
-No weź! -przewróciłam oczami. - Idę, bo się czuję... mokro. - na moje słowa Ala znów zaczęła dusić się ze śmiechu. Przewróciłam oczami, pożegnałam się z koleżanką i pognałam w stronę mieszkania. Na szczęście nie było w nim Dominiki, ta to by chyba zdechła ze śmiechu. Wzięłam prysznic i wskoczyłam w suche ciuchy, po czym zrobiłam sobie czekolady. W czasie suszenia włosów do domu wparowała Domi, która jak zwykle nic nie ogarnęła i szukała karnetu.
-Czekaj, idź się przebrać, ja poszukam, ćwoku. -zawołałam, kiedy byłam już gotowa.
-Już. - wleciała do łazienki, a ja zaczęłam przekopywać jej pokój. W półkach, szafie, biurku... nigdzie. Nigdzie go nie było. W akcie desperacji zajrzałam pod łóżko, i co? I był tam!
-Debilu! Taką świętość pod łóżkiem trzymać! -wydarłam się. Szatynka rzuciła mi się na szyję z podziękowaniami. Wrzucałam ostatnie rzeczy do mojego wszędobylskiego plecaczka i nuciłam sobie piosenkę, kiedy nagle doszło do mnie, że nie mamy transportu.
-Ja pierdzielę, cholera, nie mogę, jakie my jesteśmy porypane! Jak my tam dojedziemy? - zapytałam.
-Na motorze moim. -odrzekła przyjaciółka zakładając buty.
-Ale jadę nim tylko dlatego, że nie ma pociągu. -mruknęłam przypominając sobie ostatnią jazdę, po której prawie zeszłam na zawał. Już widziałam tą podróż, najgorsza w moim życiu. Dużo się nie pomyliłam. To były najdłuższe godziny mojego życia. Trzymałam się kurczowo Dominiki z zamiarem wlania jej na miejscu docelowym. Gdy tylko tam dotarłyśmy zeskoczyłam z motoru oddając mój kask właścicielce motoru.
-O Boże! Dzięki ci! Narody klękajcie, ja żyję! Ta wariatka mnie nie zabiła.- położyłam się na ziemi rozkładając ręce. Chociaż w Rzeszowie nie padało.
-Przestań, przecież nie było tak źle. -zaśmiała się.
-Nie, wcale! Moja kochana ziemia... nie wiedziałam czy cię jeszcze zobaczę.
-Wiki, przestań. Ludzie się gapią. -perfidnie się uśmiechała. Ona nie zdawała sobie sprawy z moich przeżyć!
-Nie! O mało co nie zginęłam! Muszę się teraz nacieszyć chwilą kontaktu z gruntem. - jęczałam dalej leżąc na ziemi. Przyjaciółka przyzwyczaiła się do moich zachowań, niestety ludzie na około nie. Po setnej prośbie Dominiki wstałam i otrzepując się ruszyłam z nią do hali. Już wpuszczali do środka co nas ucieszyło, bo będzie można wygodnie usiąść.
-Jakie masz miejsce? - zapytałam, gdy weszłyśmy do głównej części budynku.
-Wytze mnie wkręcił w klub kibica. -przyjrzała się karnetowi.- Czemu wcześniej tego nie zauważyłam?
-Bo jesteś ślepa?
-To było pytanie retoryczne?
-Teraz pytałaś czy odpowiadałaś? -jak ja się uwielbiam z nią drażnić!
-To i to.
-Nie można jednocześnie pytać i odpowiadać. To jest...
-Tak, wiem. Niepoprawna polszczyzna, nie znosisz tego. O, obczaj to. Stańmy za tymi krzesełkami w trakcie transmisji. I będziemy 'miszcze' drugiego planu w studiu! -podreptałyśmy w kierunku przygotowanych już krzesełek.
-Wyraz 'studio' jest zapożyczeniem z innego języka, więc się nie odmienia, nie możesz powiedzieć 'studia'. Mówi się tylko i wyłącznie...
-Studio. Przestań mnie już poprawiać, proszę cię! - przewróciła oczami, a ja tylko wzruszyłam ramionami. Po tych wszystkich szkolnych konkursach polonistycznych, które ciągnęły się za mną aż do liceum zryły mi psychikę i teraz każdego poprawiałam, mimo że sama poprawnie się nie wyrażałam.
-A ty gdzie? -zapytała Domi.
-Tam gdzieś sobie. - machnęłam ręką w miejscu, gdzie miałam siedzieć.-Ale jeszcze się z Grześkiem zobaczyć chciałam.
-Ale tak przed meczem to tego nie róbcie, bo będzie miał nogi miękkie. - zaśmiała się, za co dostała bez łeb.
-Jeden, nie będziemy TEGO robić, dwa, pilnuj se Cupka, trzy, przestań Pedobearze! Jesteś niewyżyta seksualnie i w kółko o jednym nawijasz.
-Ja jestem niewyżyta seksualnie? Ja? Kto to mówi?
-Taki film był, z Travoltą. -odparłam spokojnie, na co szatynka znów walnęła facepalma.
-Jesteś głupia. -stwierdziła po chwili.
-Udzieliło mi się od współlokatorki. - uśmiechnęłam się pod nosem.
-Misie to są w lesie.
-A jeden zboczony niedźwiedź stoi przede mną.
-Ty dziadygo jedna! Sama sobie jutro kawę robisz! -udała focha i teatralnie fuknęła.
-Zwykle sobie ją robię sama...
-To... idziesz po zakupy!
-Zawsze ja chodzę na zakupy.-zaczęłam z powagą przyglądać się swoim paznokciom, a Dominika dalej główkowała jak by mnie ukarać. - Nie myśl tak intensywnie, bo ci zaraz para z uszu pójdzie, będziesz jak komin fabryki w Rybniku. A jak jeszcze będzie biały dym, to pomyślą, że nowego papieża wybrali.- teraz już obie wybuchłyśmy śmiechem.
-Idź do psychologa!
-Mam go przed sobą.- odrzekłam spokojnie, na co ona znów strzeliła dłonią w czoło.
-W takim razie oddalam się, bo jeszcze zarazisz mnie głupotą. - zaśmiała się Dominika.
-Już za późno! - zawołałam machając do niej. Skierowałam się do korytarza z szatniami. Niestety przy wejściu do korytarza stał ochroniarz. Z nimi to ja dobrego kontaktu nie mam.
-Dzień dobry.- trzeba to gdzieś zapisać, Jakubiak stara się być miła! - Czy mógłby mnie pan przepuścić?
-Nie. - odburknął. Osz ty, ja się tutaj produkuje, żeby Grzegorzowi wstydu nie zrobić, a ty co?
-Dlaczego nie? -mój ton głosu nadal był miły. Po serii wydechów i wdechów oczywiście.
-Bo nie masz plakietki. -przepraszam, kiedy przeszliśmy na 'ty'? Musiałam przeoczyć ten moment.
-Chodzi panu o identyfikator?
-No. -już mi się cisnęło na język, że nie odpowiadam się 'no', ale mniejsza.
-A mógłby pan go zawołać? -w środku mnie już wrzało, ale przybrałam maskę spokoju. Pamiętaj Jakubiak! Nie możesz nikogo pobić!
-Nie. -gbur, burak, dziad, debil, idiota, dupa nie ochroniarz.
-Dlaczego? -teraz już trochę podniosłam głos.
-Bo ponieważ. -znów odburknął. Tym razem przegiął.
-Ma pan mnie tam wpuścić albo wejdę tam sama używając siły! -wydarłam się, na co ten buc tylko się uśmiechnął pogardliwie. Taki pewny siebie bratku jesteś?
-Auć.- wyrwało się mu, kiedy nadepnęłam jego lewą stopę. Nie chciał mnie wpuścić dobrowolnie, więc... Akurat kiedy wparowałam do korytarza z szatni wyszedł Grzesiek.
-Cześć! - uśmiechnęłam się do niego promiennie po czym przytuliłam.
-Cześć skarbie. -pocałował mnie w czoło.
-Mmm, jak słodko. Możesz dosłodzić. -wpatrzyłam się w czekoladowe tęczówki.
-Mogę, jak mi powiesz, dlaczego ochroniarz zmierza tutaj i jest cały czerwony.- zaśmiał się.
-Bo mnie nie chciał wpuścić i musiałam użyć przemocy fizycznej. Do tego powiedział 'bo ponieważ', a ja tego nienawidzę. Miałam znajomego, który to ciągle powtarzał.
-Co się z nim stało?
-Skończył na OIOMie. -siatkarz spojrzał na mnie przerażony, a ja zaśmiałam się głośno.- Nie, żartowałam.
-Zna ją pan? -przerwał nam ochroniarz, który rzeczywiście był czerwony jak burak.
-Tak, niech się pan nie przejmuje. Przepraszam za nią. -Kosa był taki skruszony, a ja przygryzałam wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Zrobiłam to, gdy facet oddalił się na bezpieczną odległość.
-Wiki, to nie jest śmieszne. -poczułam się, jak za czasów, gdy tata mnie beształ za nieposprzątany pokój.
-Jest! Kolor jego twarzy idealnie odzwierciedlał jego charakter! Wiedziałam, że to burak. -moje słowa go rozśmieszyły, co jednocześnie go udobruchało. Dostałam polecenie zajęcia swojego miejsca. Z niechęcią poczłapałam na trybuny. Usiadłam sobie wygodnie i obserwowałam zbierających się ludzi. Gracze obu klubów zaczęli rozgrzewać się na parkiecie. Wpatrywałam się w każdego po kolei, a potem skupiłam się na piłkach, które z plaskiem lądowały na pomarańczowym polu. Nawet nie zauważyłam innych ludzi od pierwszego gwizdka. Piłka, ręce, boisko... zwykła monotonia, ale jaka wciągająca! Klaskałam, krzyczałam, dopingowałam, śpiewałam, skakałam robiłam wszystko w koszulce Kosoka, która była na mnie troszkę za duża. Kiedy Sovia wygrała w tie-breaku całe Podpromie eksplodowało radością. Po gromkim 'Dziękujemy' siatkarze poszli do szatni, a ja grzecznie sobie siedziałam na swoim krzesełku. Dopiero po chwili zauważyłam obok siebie żonę Krzyśka i jego synka. Siedzieli obok mnie cały mecz, a ja ich nie widziałam... Niech żyje moja spostrzegawczość! Nie mówiłam nic, bo co miałam mówić? Wystukując trampkami rytm piosenki oczekiwałam środkowego, który obiecał, że przyjdzie. Ignaczak był szybszy. Przywitał się ze swoją żoną baaardzo namiętnie, później pogadał ze Sebą, na końcu (niestety) mnie zauważył.
-Wiki? Cześć! - podniosłam głowę i uśmiechnęłam się delikatnie. Zaraz mnie zagada na śmierć.
-Nowa koleżanka? -zaśmiała się Ignaczakowa.
-Tak! To jest narzeczona Grześka, Wiktoria!
-Krzysiek, ile razy mam ci powtarzać, że nie jestem jego narzeczoną? -zapytałam.
-Ale będziesz. Więc wiesz.
Przedstawiłyśmy się sobie nawzajem, porozmawiałyśmy chwilę o pierdołach, aż przyszedł Gregor. Chciałam się do niego przytulić, pocałować, ale to nie tutaj. Od razu bym była gwiazdą siatkarskich stronek, jak Dominika. Kiedy powoli wychodziliśmy z hali wyżaliłam się mu i oczywiście pogratulowałam. Później poczłapałam do Domi, aby oznajmić, że wracam pociągiem.
-Wsiadaj na motor, a nie piernicz. -wywróciła oczami zakładając kask.
-Nie pierniczę, bo mi się rodzina powiększy. Ja po prostu nie wsiądę na piekielną maszynę z diablicą za kierownicą!
-Jakie to epickie! -ona się ze mnie śmiała! Nie pojadę z tą wariatką, o nie! Kto jej w ogóle dał prawo jazdy?!
-Głębokie jak przemyślenia Możdżona. -mruknęłam. -Wracam pociągiem! Ugryź się w du...
-Nie musisz kończyć. Ale teraz wsiadaj na motor, bo sobie pojadę. -wskazała palcem siedzenie za nią.
-Nie!- usiadłam na ziemi. - Chciałabym jeszcze trochę pożyć!
-Jezus, siadasz czy nie?
-Nie jestem Jezus tylko Wiktoria i nie, nie wsiądę.
-No to pa. -pożegnała się i pojechała. Chciałam wracać z nią, ale nie motorem! Zrezygnowana podreptałam na pociąg, drogę na dworzec wskazał mi pewien miły starszy pan. Niestety swoje odmarzłam zanim szanowny pociąg raczył przyjechać, do tego podróżowałam w ścisku, gdzie nie można było głębiej westchnąć, bo pani w berecie stwierdziła, że zabieram jej tlen. Przecisnęłam się do drzwi w Katowicach i wysiadłam napawając się świeżym powietrzem. Poczłapałam do domu ciemnymi alejkami z lekkim strachem. Zawsze się bałam ciemności, zostało mi to z dzieciństwa. Z ulgą otworzyłam drzwi naszego mieszkania, zastałam tam Dominikę, która oglądała jakiś popierdzielony program. Dopiero teraz poczułam się zmęczona, ściągnęłam buty i kurtkę, po czym poszłam do salonu. Na mój widok przyjaciółka zaczęła się naśmiewać.
-Ej no! Weź! Nie musiałaś jechać kilka godzin jak brzoskwinia w puszce.
-Chyba sardynka. -rzuciła nie odrywając wzroku od ekranu.
-Brzoskwinie też mają ciasno.
-Aleś ty głupia.
-I kto to mówi!
-Że tak cię zacytuję: "Film taki był". -rzuciłam w nią kanapową poduszką. Ona mi oddała, ja jej i tak żeśmy się naparzały dopóki z telewizora nie popłynęła muzyka oznajmiająca koniec serialu.
-No i przez ciebie nie obejrzałam sobie do końca. -fochnęła się.
-Takie pierdoły oglądasz, a potem pasztet zamiast mózgu. -wystawiłam jej język.
-Brzmisz jak moja matka. -jęknęła.
-Srutututu majtki z drutu.
-Nosisz? Dlatego tak zrzędzisz. -zaśmiała się.
-Wypieprzaj siać groch w Himalajach! -ja i moje teksty... Brak słów.
-Dziękuję, nie skorzystam.
-Ale ja skorzystam z łazienki.
-Ja już byłam! -doszło do mnie, gdy już byłam za drzwiami. Wzięłam długi, gorący prysznic. Wysmarowałam się kremem i poszłam do łóżka. W całym mieszkaniu było już cicho, tak samo na dworze. Szybko zasnęłam zmęczona zrzędzeniem mohera z pociągu.

Oczami Grześka:
Wstałem po ósmej, zjadłem jakieś śniadanie, ubrałem się i poszedłem na trening. Krótki, bo przedmeczowy.
-Ja uwielbiam ją, ona tu jest i tańczy dla mnie... -zaczął nucić Krzysiek.
-Bo dobrze to wie, że porwę ją... -zawodził Bartman.
-I schowam w sercu na dnie! Oooooo! -już głośniej zawył Buszek. Po chwili już cała szatnia śpiewała. Podobno ściany mają uszy, jeśli tak, to nasza ściana powinna się udać do laryngologa.
-Jochen, a ja słyszałem, a nawet widziałem, że to sobie dziewczynę znalazłeś. -zawołał po angielsku Perłowski.
-A coś ty taki ciekawski? -zapytał Niemiec, cała szatnia zabuczała.
-Ja mam tylko ochotę poznać przyszłą panią Schopsową. -wszyscy wybuchli śmiechem po tym jak Łukasz poruszył brwiami.
-Dajcie mu spokój. -odezwałem się w końcu, żeby nie męczyli biednego atakującego. Niestety  tym samym ściągnąłem na siebie uwagę.
-A właśnie Kosa! Będzie... ta... jak ona się nazywała... -zaczął jąkać się Bartman.
-Wiktoria! Co się Zibi zapatrzyłeś na jej tyłek, że zapomniałeś jak się nazywa? -rzucił kąskiem Igła.
-Taki tyłek to... -atakujący nie dokończył, bo dostał w piszczel od Rafała.
-Bartman, ty się hamuj, bo tu Grzesiu siedzi.
-On nie jest taki agresywny jak ty. A pomarzyć o tyłku nie można?
-Masz jeden tyłek w domu, więc się ogarnij.
-Tak, będzie, a ty Bartman daj sobie spokój. -odrzekłem spokojnie wsadzając buty do sportowej torby.
-No żartuję przecież, nie? Ludzie, jacy wy jesteście poważni...
-Z niego taki pies na baby: szczek, szczek! -zaszczekał libero, co znów wywołało salwę śmiechu. Pożegnałem się z chłopakami i podreptałem do domu. Wziąłem prysznic i włączyłem telewizor. Leciał jakiś głupawy serial, który nawet mnie zaciekawił. Po zakończeniu tego odcinka poszedłem do sklepu, a kiedy wróciłem spakowałem potrzebne rzeczy i ruszyłem na halę. Tym razem w szatni panowało skupienie, tylko muzyka zagłuszała ciszę w pomieszczeniu. Każdy wiedział, że Skra to nie byle jaki przeciwnik, jednocześnie każdy się trochę obawiał.
-Szóstka taka sama jak ostatnio. -do szatni wparował Kowal przedstawiając taktykę, którą omawialiśmy już na treningu. Mimo że była jeszcze ponad godzina do meczu już wszyscy byli. Gdy trener wyszedł atmosfera zrobiła się troszkę luźniejsza. Chłopaki zaczęli żartować. Nagle usłyszałem niegłośny krzyk i wyjrzałem na korytarz. Tam w ramiona wpadła mi Wiki, którą przywitałem. Po chwili zauważyłem czerwonego ochroniarza, który zabijał wzrokiem. Zanim zdążył się do nas dokulać dowiedziałem się czego ciemnoblondynka nie lubi. Nastraszyła mnie nawet trochę. Musiałem za nią przepraszać, a kiedy facet od nas odszedł zaczęła się śmiać.
-Wiki, to nie jest śmieszne. - rozpłynąłem się, kiedy zrobiła minę zbitego psiaka i rzuciła tekstem o kolorze twarzy.
-Ale masz już tak nie robić, bo już cię na żadną halę nie wpuszczą.
-Ojeeeja, no dobra. -wywróciła oczami.
-To nie ma dobra, ja bym chciał cię widzieć na meczu. -zaśmiałem się.
-Nawet gdyby mnie ochroniarze nie wpuścili dobrowolnie to i tak bym weszła! Jeszcze mnie nie znasz. -znów łobuzersko się uśmiechnęła.
-Mam na to czas, a teraz wracaj zanim cię tu jakiś dziennikarz znajdzie. Uwielbiają się tu kręcić.
-Pozabieram im te aparaty i tyle będzie. -spojrzałem na nim wzrokiem ‘ja cię bardzo proszę, nie rób niczego głupiego’.- No dobra, nie zabiorę, ale nie odpowiadam za ich stan zdrowia jak mi będą chcieli zrobić zdjęcie.
-Tylko wszyscy mają być żywi. -pocałowałem ją i wróciłem do szatni, a ona uradowana poszła w stronę boiska. Gdy otwierałem drzwi wpadł na mnie Igła, który był o nie cały czas oparte.
-Czy ty, podsłuchiwałeś i zdawałeś im relacje? - zapytałem podnosząc go z ziemie.
-Ja? Nie! No skąd! O takie rzeczy mnie podejrzewać!- podniósł ręce do góry.
-Ej, a ochroniarz żyj...-Łukasz nie dokończył, bo Dobrowolski sprzedał mu sójkę w bok.
-Czyli jednak? - mruknąłem.
-Jezu, Perłowski ty debilu. Wszystko musisz wygadać! -fuknął libero.
-No co? Martwię się o zdrowie pana Mietka.
-Pana... Mietka? -wszyscy wybuchli śmiechem. Po chwili się ogarnęliśmy i poszliśmy na rozgrzewkę. Po naprawdę ciężkim meczu, w którym Bartman szalał za co dostał MVP wygraliśmy w tie-breaku.  Radość była tak głośna jak boombox Igły. Wybył z szatni pierwszy, a ja chwilę po nim. Oczywiście już zagadywał Wiktorię, która cieszyła się, że ją ratuję.
-Cześć Grzegorz. -przywitała mnie Iwona. Uśmiechnąłem się tylko i chwyciłem Wiki za rękę. Chwilowo nie mogliśmy sobie pozwolić na więcej, bo było w hali jeszcze kilka osób.
-Miłą masz znajomą, fajnie się gadało, ale musimy już wracać do Dominiczki. Papa. -Ignaczakowie pożegnali się z nami i wyszli. Halą już całkiem opustoszała, no może oprócz kilku ochroniarzy krzątających się po korytarzach. Oparłem czoło o czoło ciemnoblondynki i wyszczerzyłem się.
-Podobał się mecz?
-I to jak.
-A będzie nagroda?
-Może... -wspięła się delikatnie na palce i musnęła moje usta. Po chwili jednak oboje nie wytrzymaliśmy i coraz zachłanniej wymienialiśmy się pocałunkami.
-Wiesz, że mieliśmy tego nie robić publicznie... -zapytała dziewczyna, kiedy się od siebie odkleiliśmy.
-Wiem, ale nie mogłem się powstrzymać. -uśmiechnęliśmy się oboje. W żelaznym uścisku trzymałem jej dłoń, gdy opuszczaliśmy budynek.
-Igła mówi wszystkim, że jestem twoją narzeczoną...-zaczęła niepewnie Wiktoria.
-Znasz go, dużo mówi. -zaśmiałem się.
-No ja wiem, ale czasem mógłby się powstrzymać...
-Jeśli ci to przeszkadza to z nim pogadam...
-Nie. Nie, że mi przeszkadza.-przerwała mi.- Tylko to brzmi tak strasznie oficjalnie i w ogóle. -przeczesała włosy ręką.
-Ale kiedyś będziesz musiała się przyzwyczaić do takiego 'tytułu'.- nakreśliłem palcami cudzysłów w powietrzu.
-Czy to... ja mam rozumieć... czy? -spojrzała na mnie przerażona, co mnie rozbawiło.
-Nie, jeszcze nie. Ale jeśli tak, to by było na serio? -zaczęła myśleć w ten oryginalny dla siebie sposób. Uniosła oczy ku górze i przygryzła dolną wargę marszcząc nos.
-Prawdopodobnie uciekłabym nawet na tym motorze Dominiki, a potem siedziała w domu i żałowała swojego tchórzostwa.
-Czemu 'nawet' motorze? -postanowiłem zejść z tematu. Widziałem jak ją to spłoszyło. Mimo że wydawała się twarda i pewna siebie to z podejmowaniem trudnych decyzji miała problemy. Nie znaliśmy się długo, a wiedziałem o niej prawie wszystko. Wydawała się trudną łamigłówką, jednak wystarczyło poświęcić jej trochę czasu, a znało się rozwiązanie,
-Bo się boję tego pirata drogowego.
-Ale wrócisz z nią, czy mam cię odwieźć?
-Wrócę, niekoniecznie z Dominiką, ale wrócę. -zaśmiała się. Pożegnałem ją pocałunkiem w czoło i mocnym 'tubisiem' jak to określiła Wiktoria. Podreptałem w stronę mieszkania myśląc o wszystkim. To chyba trochę nietaktowne z mojej strony to pytanie o oświadczyny. Znaliśmy się niecałe dwa tygodnie... Czułem się przy niej milion razy lepiej niż przy Magdzie. Ale nie wiem czy ona czuje to samo? W każdym razie jest na to jeszcze czas. Nie powinniśmy się spieszyć... Otwarłem drzwi mojego mieszkania i rzuciłem torbę jak zwykle w kąt przedpokoju. Wziąłem długi gorący prysznic, który zmył ze mnie zmęczenie i rozterki. Później poczłapałem do łóżka i odpłynąłem do Morfeusza.

Oczami Dominiki:
-Wstaję!- krzyknęłam sama do siebie. Byłam niewyspana, do późna pisałam ta głupią pracę na uczelnię. Kurde, za 20 min zajęcia. Poleciałam do kuchni zrobiłam sobie grzankę i kawę. Chciałam już wychodzić. I nagle patrzę...
-Kufaaa! Spodnie....-Nie polecę w krótkich spodenkach chyba. Z grzanką w buzi skacze przez pół mieszkania próbując ubrać spodnie. Potem problem z paskiem.
-Cholerny pasek....-syczałam. W końcu wyleciałam z domu, gdy już zamykałam drzwi przypomniałam sobie o mojej pracy. Wleciałam do pokoju, przekopałam stertę ubrań,  a pod nią kartka, to znaczy 7 kartek. Lecę na uczelnię. Pięć minut przed rozpoczęciem zajęć siadam obok Darii zdyszana.
-Boże co ci sie stało?
-Leciałam przez pół miasta, żeby zdążyć na zajęcia jeszcze ta jeba...-odchrząknęłam.- Przepraszam, ta głupia praca...
-Tępaku! Praca jest na jutro...
-Co?- prawie krzyknęłam
-No to, że praca na jutro.
-Ja pierdzielę!
-Nie pierdziel, bo ci się rodzina powiększy!
-Odgapiasz od Wiki, ona tak często mówi!
-Oj tam oj tam!
-Zabiłaś jednorożca!
-Cie strzelę!- zagroziła
-Też cię kocham! Ej gdzie profesor?
-Powinien już być.
Do sali weszła jakaś babka,  taki przymuł totalny!
-Dzień dobły!- Baba nie wymawiała ,,r''. Ciche pomruki z sali. Brak entuzjazmu.
-Gdzie profesor Mazur?- zapytał Łukasz z głębi.
-Płofesoł Mazuł jest w szpitalu.
-Co się stało?- zapytałam.
-Zawał. Włacając do zaj....-mój ,,musk'' momentalnie się wyłączył. Myślałam już tylko o meczu.
-Dobrze. To następne zajęcia jutło o 8 do widzenia.
-Koniec?- zapytałam Darii.
-Koniec.
-Dobra lecę.  Za 7 godzin musze być w Rzeszowie.
-W Rzeszowie? -zapytała zdziwiona Daria.
-Mecz.
-Rozumiem. Leć, bo Kostek się popłacze jak nie przyjedziesz.
-Spadaj pastuchu. Do zobaczenia ...
Wpadłam do domu ogarnęłam się i wyszłyśmy z Wiktorią. Miałyśmy jechać moim motorem. Weszłyśmy do garażu gdzie stał ów pojazd.
-Po cholerę ci taki duży garaż?
-Muszę gdzieś trzymać motor, nie sądzisz?
-Ale taki duży on musi być? -jęczała moja przyjaciółka.
-Gdzieś narzędzia muszą się mieścić też.
Przez cała drogę Witka kurczowo trzymała mnie w pasie. Jak stałyśmy na światłach w Rzeszowie wydawało mi się, że słyszałam jak Wiktoria się modli. A kiedy dojechałyśmy pod halę to zaczęła całować ziemię. Tysięczny raz zadałam sobie pytanie ,,Z kim ja sie zadaję?''. Rozeszłyśmy się. Wytze załatwił mi miejsca obok klubu kibica. Niedaleko  mnie siedziała Daga z Olim.
-Siemka.- uśmiechnęłam się do nich.
-No cześć.-Daga wstała i mnie przytuliła, a z małym żółwika przybiłam. Gadałyśmy przez chwilę, a chłopcy sie rozgrzewali.
-Dominika?- zagadał Oli.
-Słucham?
-Pójdziesz ze mną do taty?
-Jasne. Daga porywam ci syna na chwile.
-Hahah... Tylko oddaj go w całości.-śmiała się.
-Patatajamy.- zaśmiał się Oliwierek.
Zeszliśmy do chłopaków Oli poleciał do Winiara, a do mnie podszedł Cupko.
-Hej.-powiedział Cupko przytulił mnie, ale na nic więcej nie mogłam liczyć. Już dużo osób widziało nasze zdjęcia, nie chcieliśmy więcej plotek.
-Cześć.- uśmiechnęłam się.
-Cieszę się, że przyjechałaś. Chodź na chwilę do szatni. –złapał rękę i pociągnął za sobą. Weszliśmy do szatni. Siatkarz stanął za mną i zawiesił mi coś na szyi. Był to wisiorek z literką "K".
-Boże, Konstantin.- rzuciłam się mu na szyję.- Dziękuję. Jest śliczny. -pocałowałam go w policzek.
-Nie ma za co ale…
-Ale?
-Na nic więcej cię nie stać?- uśmiechnął się. Odwzajemniłam uśmiech i zatopiliśmy się w romantycznym pocałunku. Do szatni wszedł Kłosu.
-Gołąbeczki. –zanucił.
-Jeszcze słowo…- powiedział ze śmiertelnie poważną miną Kostek.
-Już spokojny jestem. -uniósł ręce do góry. -Po stabilizator przyszedłem i się już zmywam.
-A my zmywamy się z tobą.-stwierdziłam.
-Ale czemu?- zapytał się mnie Cupko.
-Muszę Oliego pilnować-powiedziałam.
-No dobra. -wyszliśmy z pomieszczenia, a przy trybunach się rozstaliśmy. Winiar Junior już siedział na kolanach mamy.
Połowę meczu przegadałam z Dagą. Między 3 a 4 setem leciała moja ulubiona piosenka z "Miasta Aniołów". Zaczęłam ją nucić.
-Ta piosenka jest piękna. -stwierdziła.
-I to jak. -zaśmiałam się.-Pamiętam jak z koleżankami śpiewałyśmy to nad rzeką. Kiedyś przez ten nasz jazgot nie usłyszeliśmy chłopców i wrzucili nas do wody. Potem dostałam taki opieprz od  matki.- Jak wspomniałam o matce mina mi zrzedła. Dagmara to zauważyła i nawet nie pytała dalej. Resztę meczu przesiedziałyśmy w milczeniu. No poza śpiewami dopingującymi Skrzatów. Po meczu przegranym przez Skrę w tie-breaku zeszłyśmy do siatkarzy. Pożegnałam się z chłopakami i  poszłam na parking, na którym stała Wiktoria. Nie chciała wracać ze mną do domu i upierała się, że pojedzie pociągiem, więc ją zostawiłam. Przy wyjeździe z hali stało dużo aut i było dużo policji, a za mną jechał aktualnie stał autokar SKRY. Rozejrzałam się, czy nic nie jedzie i wyjeżdżałam. Nagle ktoś do mnie dobił. Spadłam z motoru. Z autokaru Skry wyleciało dwóch siatkarzy, którzy nie wiedzieli, że ja to ja. Leżałam na ziemi i się nie ruszałam. "Moje plecy" -tylko to mi do głowy przychodziło. Po chwili byli przy mnie siatkarze. Facet w ciemnozielonej maździe 323 pojechał dalej, więc policja  pojechała za nim. Mnie olali. Ach ta nasza polska policja…
-Nie ruszaj się. -kazał Zatorski ściągając mi kask. -Dominika?- był zdziwiony, kiedy spod kasku ukazała mu się moja twarz. Był na niej grymas bólu.
-Też się cieszę, że cię widzę. Miałam nadzieję, że się jeszcze spotkamy, ale nie w takich okolicznościach.- wydusiłam z siebie.
Wlazły poleciał do autokaru po Cupka, który został tam z trenerem  i resztą.
-Co cię boli?- zapytał.
-Plecy…. I ręka.
-Dasz rade usiąść?
-Nie wiem.
Po kilku sekundach byli przy mnie wszyscy siatkarze i trener ze sztabem medycznym.Cupko mnie przytulił.
-Nic ci nie jest?- spytał Aleks
-Wiesz co dobił do mnie jakiś wariat w aucie, ja jechałam motorem i nic mi nie jest.-Odpowiedziałam z sarkazmem. Ból pleców już minął, tylko w ręce czułam jakby milion igiełek.
Wstałam i podeszłam do motoru. Postawiłam go i nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam.
-Esuuu!- krzyknęłam.
-Co się stało?- spytał Cupko podchodząc do mnie.
-Popatrz na mój motor.
-No co, tylko zdarty  lakier.-powiedział Pliński
-Wiesz ile coś takiego kosztuje?- spytałam. Rozmowę przerwali nam ratownicy medyczni. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
Na miejsce przyjechała karetka i policja, ale po chwili  wracałam już do domu. Konstantin i reszta drużyny nie chcieli mnie puścić na motorze, ale ja się uparłam. Miałam zwichnięta rękę, ale nic mi się wielkiego nie stało. Poprosiłam Kostka, żeby nie informował Witki o moim wypadku. Nie chciałam, żeby się martwiła. Do domu wróciłam o 23:55. Ręka mnie bolała jak cholera. Umyłam się, zjadłam coś i siedziałam przed telewizorem w bluzie. Specjalnie ją ubrałam, żeby moja współlokatorka nie zauważyła bandażów jak wejdzie do domu. Mój plan się powiódł. Potem położyłam się spać.

Oczami Konstantina:
Codzienna rutyna, czyli poduszka na mojej głowie.
-Aleks, o co cię prosiłem?
-To nie ja. -usłyszałem pomruk z łóżka obok. Wyłoniłem głowę spod pościeli i znowu oberwałem. Po czym zauważyłem Zatiego i Mariusza powstrzymujących się od śmiechu.
-Idioci.-skwitowałem.
-Się odezwał. Wstawajcie, bo idziemy na siłownię.-powiedział Mario. -Muszę przypakować-zaśmiał się i napiął mięśnie.
-Żeby móc przepakować trzeba najpierw mieć mięśnie. -zarechotał Zatorski.
-Grabisz sobie.-syknął Wlazły.
-Oberwiesz w końcu za swoje odzywki. -odezwałem się wstając z łóżka.
-Bez jego odzywek byłoby nudno. -tym razem Aleks zabrał głos.
-Mój wybawca. Jako jedyny się za mną wstawił. Bierzcie z niego przykład.- libero wskazał na niego ręką i wypiął dumnie klatę.
-Ubierajcie się, bo Nawrocki nas zabije za spóźnienie. O 6:10 mamy być w holu.-powiedział już uspokojony kapitan.
-Przecież jest dopiero 5:55 …Bez pośpiechu…- odezwał się Atanasijevic.
-Wiesz co, może wstań już, bo zanim ty się wybierzesz minie 15 min. A wtedy to się nam oberwie. powiedział Paweł.
-Jeszcze 5 minutek.
"Wyciągamy go z łóżka" zaledwie ruszał ustami najmniejszy.
Ja i Wlazły złapaliśmy za kostki i zrzuciliśmy Aleksa z łóżka. Jakby tego było mało Zati wylał na niego kubek zimnej wody.
-Teraz to się obudzisz! -zaśmiał się i wyleciał z pokoju.
-Co on brał?- zapytał atakujący, który był cały mokry.
-Winiarski mówił mu, by proszek do prania zmienił.-odezwał się Wlazły.
-Najwyraźniej nie posłuchał albo ten, na który zmienił jeszcze gorzej na niego działa.-stwierdziłem.
-Za 5 minut w holu. Jak nie to pożałujecie. -zmienił temat kapitan i wyszedł z pokoju. Ja zacząłem się śmiać.
-Z czego ryjesz?- spytał atakujący.
-W końcu to ktoś musiał budzić ciebie, a nie mnie. I to w taki sposób. Wiesz jakie to wspaniałe uczucie?
Aleks strzelił facepalma.
-Pożałujecie… Obiecuję.
-Jasne, jasne. Już to widzę. -nadal się śmiałem.
Godzina na siłowni i na halę. Zator zachowywał się jakby coś brał, czyli tak jak zawsze.
-Wiesz co?- zapytał Paweł Pawła.
-Co?
-Powinieneś się leczyć. -zaśmiał się rozgrywający.
-Przez to z kim się zadaję,  nie chcą mnie przyjąć do psychiatryka.- odpowiedział spokojnie libero.
-Jesteś pewien, że to przez nas?- zapytał Wytze i zaczęliśmy się śmiać.
-Aż tak źle ze mną to nie jest.-udał focha Zator.
-Dobra Panowie! Chodźcie tu!- krzyknął Nawrocki i wszyscy starali się być poważni. Dobra pogódźmy się z tym, że my nie umiemy być poważni. Omówiliśmy taktykę, która była już nam wszystkim dobrze znana. Wróciliśmy do hotelu i zrobiliśmy zbiorowisko w pokoju Bąka i Woickiego. Siedziałem na fotelu i bawiłem się naszyjnikiem, który chciałem dać dziś Dominice.
-Co to masz?- krzyknął Zator i wyrwał mi naszyjnik z ręki.
-Oddaj to! -wstałem. Tylko Aleks o tym wiedział i nie chciałem, żeby ktokolwiek inny o tym wiedział.
-Oddaj mu to Zator. To nie jest śmieszne.-powiedział tym razem mój przyjaciel.
-Powiedźcie mi co to jest. Co ma znaczyć literka "K"?
-Pokaż to!- odezwał się Kooistra.
-Chłopaki to nie jest śmieszne. -powiedziałem.-Daj mi to.
-Dla kogo to?
-Dla Dominiki. Mniejsza z tym, oddaj mu to. -zarządził Aleks. Libero rzucił mi naszyjnik.
-Co się mówi?- zapytał
-Dziękuje…
-Nie ma za co.
-Panowie. Zbieramy się na hale.-oznajmił  Nawrocki.
-Podpromie! Przybywamy!- krzyknął Zator.
-Debil. -mruknął Kłosu.
-Uczę się od najlepszych.-pokazał mu język Paweł.
Każdy poszedł do swojego pokoju, by zabrać torby z rzeczami. Przed meczem przywitałem się z Dominiką i dałem jej w szatni naszyjnik. Była zachwycona. Mimo walki przegraliśmy w tie-breaku. Wyjeżdżaliśmy spod hali, gdy do kogoś na motorze dobiło jakieś auto.
-Boże kochany. Byle temu komuś nic się nie stało!- powiedział Zatorski-Wlazły chodź. - i obaj wylecieli z autokaru do, jak się później okazało poszkodowanej. Po chwili do autokaru wparował Mario.
-Cupko!
-Czego? -spytałem. Rozmawiałem akurat z trenerem.
-To Dominika.-powiedział.
-Cholera jasna.-wyleciałem z autokaru, a za mną cała reszta. Siedziała. Czyli nie było źle.Przytuliłem ją. Nie wiedziałem czy się odzywać.
-Nic ci nie jest?- spytał jej Aleks
-Wiesz co, dobił do mnie jakiś wariat. Nie. Nic mi nie jest.-odpowiedziała z sarkazmem.
Wstała i podeszła do motoru. Jęczała, że ma zdarty lakier i że to nawet drogie jest. Ja się cieszyłem, że nic się jej nie stało. Karetka, policja itd. Opatrzyli Dominice zwichnięta rękę i pojechali.
-Dobra jadę do domu.- powiedziała.
-Masz zamiar jechać tym motorem?- spytał jej Nawrocki.
-A mam jakiś inny wybór?- zapytała.
-Nie pojedziesz. -powiedział nasz trener.-Jeszcze coś ci się stanie…
-Proszę pana, jeżdżę na motorze już od 5 lat. I jest to mój pierwszy wypadek, a i tak nie jest z mojej winy…- powiedziała spokojnie.
-Konstantin, chyba jej nie puścisz?- trener nie dawał za wygraną.
-Nie jestem za tym, żeby wracała na motorze, ale ona i tak mnie nie posłucha.
-Ale nas posłucha. –powiedział Woicki z uśmiechem.
-No chyba nie… -odwzajemniła uśmiech.
-Dobra… Ale masz napisać do niego, jak wrócisz -powiedział Szampon pokazując na mnie palcem.-On wtedy powie nam i będziemy spokojni.
-Dobra, dobra.-wiedziała, że nie ma innego wyboru. Trener i kilku chłopaków wróciło do autokaru.-Nie pisz ani nie dzwoń do Wiktorii proszę.-zwróciła się do mnie.
-Niby czemu? -spytałem.
-Nie chcę, żeby się martwiła.
-Okey. -powiedziałem i pocałowałem ją.
-Dziękuje. -uśmiechnęła się do mnie i przytuliła.-Dobra jadę, bo muszę być w domu przed Wiktorią.
-Tylko uważaj na siebie! –krzyknął za nią Plina.
Wsiadła na motor, ubrała kask i pojechała. Wsiedliśmy do autobusu i wracaliśmy do hotelu. Wziąłem prysznic i usiadłem na łóżku.
-Jak zareagowała, jak jej dałeś naszyjnik? -zapytał Aleks.
-Była zadowolona. -uśmiechnąłem się.
-Tyle dobrze.
-A co myślałeś?
-Nie wiem, ja nie myślę.
-Zauważyłem.
-To nie jest miłe.
-Oglądamy coś? W końcu jest tu DVD, a ja mam jakieś płyty.
-Co masz?
-Czarnobyl-reaktor strachu, Grabarz i Wyspa tajemnic...
-Dajesz Czarnobyl.
Oglądnęliśmy i poszliśmy spać.

**********
Ani różnica poglądów, ani różnica wieku, nic w ogóle nie może być powodem zerwania miłości. Nic, prócz jej braku.
**********

ŚRODA:

Oczami Wiki:
Wstałam przed siódmą, żeby chociaż raz spokojnie przygotować się na zajęcia. Plan się powiódł, Dominiki nie obudziłam, śniadanie zjadłam i przy rozpisce pojawiłam się kilkanaście minut przed czasem.
-Serio? -mruknęłam do siebie. Miałam mieć dzisiaj tylko trzy wykłady, żaden nie miał się odbyć. To po co ja tu wlokłam swoje cztery litery i tak wcześnie wstawałam? Powinni takie rzeczy wywieszać dzień przed, a nie...  Wyszłam z budynku i podreptałam z powrotem do mieszkania kupując po drodze pierwszą z brzegu gazetę. Jakieś małe zajęcie się dzisiaj przyda. Wskakując co drugi schodek znalazłam się pod drzwiami. Cicho je otworzyłam i na palcach przemknęłam z przedpokoju do kuchni. Byłam półprzytomna przez tą nocną eskapadę. Na samotność długo nie cierpiałam, kiedy robiłam sobie kawę do kuchni zawitała Dominika z niemrawą miną. Podrażniłam ją troszkę, bo dawno nikogo nie wkurzałam. Jednak przestałam, nie czuła się zbyt dobrze, nie będę jej dobijać. Ale tylko dla niej taki wyjątek! Żeby nie było... Zaczęłam przetrząsać półki w poszukiwaniu tabletek przeciwbólowych. Wyciągnęła rękę, żeby wziąć jedną z nich. Na jej przedramieniu był bandaż.
Szybko schowała rękę za siebie, ale zdążyłam ją wyszarpać.  Zrobiłam je mini-awanturę, kiedy usłyszałam, że miała wypadek, a ja nic o tym nie wiedziałam. Skruszyła się, ale ja wygoniłam ją z kuchni, bo musiałam ochłonąć. Nie miała do mnie zaufania? Głupota, oczywiście, że miała, tylko nie chciała mnie martwić, ewentualnie chciała, żeby kierowca żył. Jak go znajdę to uduszę gołymi rękami! Chwila, ja go w ogóle nie widziałam... Trzasnęłam facepalma nad swoją inteligencją, a właściwie jej brakiem. Zabrałam swoje kakao i zieloną herbatę dla Domi. Siedziała w salonie wpatrując się tępo w ekran telewizora. Myślami była gdzie indziej, pewnie zwijała się z bólu, ale chciała pokazać, że jest twarda. Podałam jej kubek z zielonym naparem.
-Co to? -zapytała słabo.
-Zielona herbata, mama mi ją zawsze robiła jak miałam grypę żołądkową. Do tego biszkopty i po trzech dniach było po wszystkim. -klapnęłam obok niej.
-Fuuj. -skrzywiła się po pierwszym łyku.
-Pij, przynajmniej nie będziesz rzygać jak dziki kot. -słabo się uśmiechnęłam. -Ej, stara. Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć? Choćby najgorszą prawdę, mimo wszystko chcę ją usłyszeć.
-Wiem, jeszcze raz przepraszam, ale...
-Dobra, zapomnijmy o tym. Ale jak się od kogokolwiek czegoś o czym mi nie powiedziałaś, to tak cię trzasnę, że wypadną ci wszystkie te twoje białe ząbki.- teraz już obie się zaśmiałyśmy.
-Mam białe zęby? -wyszczerzyła się.
-Takie białe, że możesz występować w reklamie Colgate. -przewróciłam oczami co wywołało głupawkę przyjaciółki. Niestety przeszła ona i na mnie. Później odmóżdżałam się tym brukowcem, który kupiłam. Rozwody, śluby, kłótnie, dzieci... essu, prywatne sprawy ludzi, których tak naprawdę ci dziennikarze nie znają. Rzuciłam gazetą za kanapę.
-Co burdel robisz? -zapytał Dominika.
-Jakby to było burdel to by tu byli jacyś zboczeni faceci, a my byśmy pływały w kasie robiąc z nimi różne świństwa. Fuj! -aż mnie dreszcze obrzydzenia przeszły.
-Jezu, inaczej. Co robisz tutaj syf? -jęknęła szatynka.
-Syfa to możesz mieć na twarzy. -uśmiechnęłam się złowieszczo widząc okazję do podniesienia jej ciśnienia,
-Czemu robisz bałagan? Lepiej ci?
-Nie 'czemu', a 'dlaczego'!
-Nosz kufa, weź się odpierdziel, polonistka od siedmiu kontuzji się znalazła. -walnęła mnie w ramię.
-Ja widzę ty się już lepiej czujesz! -wtem zadzwonił dzwonek. Ktoś dobijał się do naszego mieszkania. -A z tej racji idziesz ty! -wskazałam na nią palcem. Z niechęcią poczłapała do drzwi. W przedpokoju rozpoznałam głosy Szymona i Asi. Poleciałam się przywitać. Tym razem to Dominika próbowała mi dogryzać, ale się tym nie przejmowałam. Szymek zamówił pizzę. Niech żyje zdrowe odżywianie! Po trzydziestu minutach jedzonko przyjechało. Wspominaliśmy czasy naszej podstawówki, zanim Miśka wyjechała. Przerwał nam dźwięk jej dzwoniącego telefonu. Oczywiście Kostek, musiałam wyjaśniać co i jak.
-Konstantin Cupković, mówi wam to coś? -zapytałam.
-Nie piernicz...
-Nie pierniczę, widzisz tu gdzieś pierniki? Bo ja nie. -odłożyłam końcówkę pizzy, której nigdy nie jadłam, moje kolejne dziwactwo.
-Ale jak? -wyjąkał chłopak. Asia zamilkła i skupiała się na tym co mówię. Wooow, ktoś mnie słucha, jak dawno tego nie doświadczyłam.
-Wiesz, istnieje coś takiego jak mecz i hala w Częstochowie. Byłyśmy tam na Super Pucharze, została mi pamiątka.
-Jaka pamiątka? -musiałam odgarnąć moją grzywkę, którą zaczesywałam tak, aby nie było widać szwów.
-Jak tyś to sobie zrobiła?
-Długa historia, ale w skrócie miałam bliski, nieprzyjemny kontakt ze schodkiem. Wywieźli mnie do szpitala, Cupko też się tam jakoś znalazł i spiknął z Dominiką, a przy mnie siedział Grze... znaczy nikt. -ugryzłam się w język. Muszę być taką straszną paplą?
-Jaki Grzegorz? -wypaliła dziewczyna. Musiała być taka domyślna?
-Żaden. Nie powiedziałam 'Grzegorz'. -zaczęłam kręcić i intensywnie myśleć nad dalszym wykręcaniem się.
-Ale chciałaś to zrobić. Powiesz czy Miśka ma to zrobić? -wtrącił się Szymon.
-Essu, o co wam chodzi? Przecież nic nie ma... -patrzyłam się w wazon na półce.
-Jakby nie było to byś mi patrzyła w oczy, a nie po wazonach. -odrzekł.
-Nic nie ma. -spojrzałam mu w oczy. Już kilka sekund wytrzymałam, już myślałam, że da mi spokój, ale nie. Śmiechawa mi się musiała włączyć. -Dobra, nie umiem kłamać. -dalej się chichrałam z naszymi gośćmi. -Się spotykam z Grześkiem, no.
-Nie przypominam sobie, żebym znał jakiegoś Grześka...
-Kosok? -Aśka zrobiła wielkie oczy, ja też. Ona jest zdecydowanie za mądra!-No gadaj. -naciskała. Pokiwałam głową i musiałam potwierdzać to keszcze kilka razy.
-Ja pierdzielę... -Szymek trzasnął facepalma.
-Nie pierdziel, bo ci się rodzina powiększy. -oznajmiłam wstając z fotela i wynosząc brudne talerze. Gdy wróciłam nikt się nie odzywał, więc klapnęłam na swoim miejscu i wybijałam palcami rytm piosenki. Dominika wróciła, a ja zaproponowałam wyjście na meczu naszych katowickich siatkarzy. Po obejrzeniu jakiegoś filmu wyszliśmy. W naszej drużynie grał nasz znajomy, przywitałyśmy się z nim, a potem w skupieniu przyglądałyśmy się zaciętemu spotkaniu. Mimo że katowiczanie byli faworytami, to Łódź tak łatwo się nie poddawała. W międzyczasie odrzuciłyśmy propozycję wspólnego komentowania z naszymi komentatorami. Katowice wygrały z czego wszyscy się cieszyliśmy. Szymon z Asią zerwali się wcześniej, wolę nie wiedzieć gdzie byli i co robili... Wracałyśmy same, kiedy jakichś dwóch starych zgredów nas zaczepiło. Łatwo z nimi sobie poradziłyśmy, bo byli nieźle podpici. Kiedy dotarłyśmy do mieszkania Aśka obozowała w łazience, a jej chłopak przygotowywał kolację.
-Mmm... Szymuś, zostań na dłużej. Ja cię mogę zatrudnić jako kucharza. Bo twoja siostra nie jest taka miła nie jest i mi nie gotuje. -jęknęłam pochłaniając pyszną jajecznicę z wszelkimi dodatkami.
-Ty ciągle jesz, ja musiałabym nie wychodzić z kuchni, żeby cię wykarmić. -mruknęła Domi.
-Masz coś do mojej masy ciała? Jem sobie, a....
-A dupa rośnie. -rzuciła moja przyjaciółka przerywając mi.
-O nie! Ja się nie dam obrażać! Dziękuję, dobranoc! -udałam focha i poszłam do łazienki, a z niej do swojego pokoju. Włączyłam komputer i przeglądałam s-w-o oraz inne siatkarskie stronki. Weszłam też na blog Krzyśka i oglądałam 'Igłą Szyte', mimo że znałam wszystko na pamięć. Padło na odcinek, w którym chłopcy kupowali okulary. Gdy mój telefon się rozdzwonił kliknęłam pauzę. Zatrzymało się w momencie prezentowania kosokowych okularów. Uśmiechnęłam się widząc na wyświetlaczu właśnie jego imię.
-Cześć Wiki. - przywitał mnie niski głos.
-Hej, co tam ciekawego się stało, że do mnie dzwonisz?
-Stęskniłem się, ostatnio widziałem cię wczoraj, jak powiedziałaś, że uciekłabyś, gdybym ci się oświadczył. -zaśmiał się.
-Oj, no bo to prawda, znasz mnie już trochę i wiesz, że dla mnie najleszym rozwiązaniem jest ucieczka. Przepraszam. Poza tym to by było za szybko...
-Rozumiem. Ale zmieńmy temat, co porabiałaś?
-W sumie to nic, zajęcia mi odwołali. Ale przyjechał brat Dominiki z dziewczyną, wybraliśmy się na mecz. A teraz siedzę i oglądam.
-A co?
-Okulary na pewnym modelu. -zaśmiałam się.
-Mam być zazdrosny? -mruknął ze zduszoną radością.
-Jeśli chcesz być zazdrosny o siebie, to nie ma sprawy. Prodżekt Krzyśka oglądam. -teraz już oboje chichotaliśmy. -A ty?
-Kowal nie daje nam żyć, chociaż mecz mamy dopiero w przyszłym tygodniu... -jęknął. -Mógłby nam dać przynajmniej dzień wolnego.
-Nie ma! Nie będziecie się lenić i grubnąć w cieplutkich domkach, tytuł mistrza sam się nie obroni.
-No wiem, ale chętnie bym teraz rzucił wszystko i pojechał z tobą gdzieś. -odrzekł szybko.
-A gdzie? -zapytałam szczerze zaciekawiona.
-Nie wiem, gdziekolwiek, byle z tobą.
-Uuu, czy ty się próbujesz mi tutaj podlizać?
-Ja? No skąd! -fuknął zabawnie.
-Ja tam wiem swoje. -znów się uśmiechnęłam, a po chwili ziewnęłam. -Przepraszam, jestem zmęczona nic-nie-robieniem. -mruknęłam.
-Albo to ja tak zanudzam. Nie męczę cię już dłużej, dobranoc. Śpij dobrze.
-Ty też, dobranoc. -wcisnęłam czerwoną słuchawkę i wyłączyłam komputer. Rano mam zajęcia, muszę wstać.

Oczami Gregora:
Kowal zdecydował, że nie da nam wolnego w dniu dzisiejszym, ale łaskawie odpuścił jeden trening. I w ten sposób o godzinie dziesiątej znalazłem się na hali ćwicząc zagrywkę. Trening przebiegał spokojnie, bez wybryków moich kolegów. Dopiero w szatni rozpętało się piekło, bo Buszkowi ktoś podprowadził skarpetki.
-To były nowe, oryginalne! Adidasy! -rozpaczał czołgając się pod ławkami.
-Rafał, daj spokój. Kto by chciał twoje śmierdziele? -jęczał Dobrowolski.
-A może to ty?! Tak jęczysz, że nikt ich nie chce! Pewnie chcesz odwrócić od siebie uwagę! -przyjmujący bulwersował się dalej.
-Fuuuj! Kto zostawił to pod prysznicem? -wydarł się Ignaczak, który wychodził z pomieszczenia obok trzymając dwie białe kulki.
-Jezu, nie! Moje adidasy! Co wyście z nimi zrobili!         
-Rafał, to twoje? Weź chłopie ogarnij, gdzie zostawiasz takie niespodzianki. -libero rzucił właścicielowi jego skarpetki, a po szatni przeszła fala śmiechu. Pożegnałem się z chłopakami i wyszedłem z budynku. Zrezygnowałem z dzisiejszego masażu u Rusina, bo czułem się dobrze. W domu dorwałem książkę, którą już dawno miałem przeczytać. Pochłonąłem ją prawie dosłownie, w niecałe trzy godziny. Znaczy jeszcze trochę mi zostało, bo to cegła, ale odechciało mi się czytać. Później zadzwoniłem do Pitera i Lotmana. Ugadaliśmy się, żeby gdzieś połazić, mieli przyjść pod mój blok. Po kilkunastu minutach wyszedłem z budynku i podreptaliśmy w kierunku galerii handlowej. Okazało się, że Paul szuka czegoś dla swojej 'nowej znajomej', jak to określił. Weszliśmy do jubilera, chociaż nie... to trochę za dużo powiedziane. Zacząłem się rozglądać po półkach. Jakoś tak wzrok mi się zatrzymał przy pierścionkach.
-Stary, to chyba jeszcze trochę za wcześnie. -Piotrek poklepał mnie po ramieniu.
-Co? Ale nie... no co ty! Ja... ja po prostu oglądam. -wyjąkałem, przecież nic nie planowałem, dlaczego wszyscy mi to wmawiali? Znali mnie lepiej niż ja sam siebie?
-Ty mi mów...
-Hey! A to? -Amerykanin zawołał łamaną polszczyzną. Uczył się, chłop, uczył. Podeszliśmy do niego i przyjrzeliśmy się przezroczystemu kolibrowi zawieszonemu na długim srebrnym łańcuszku. Pokiwaliśmy z uznaniem głową, Nowakowski zdecydował się kupić identyczny dla swojej Oli. Ja zrezygnowałem z tego pomysłu. Chciałem kupić Wiki coś wyjątkowego, czego nie miała żadna inna dziewczyna. Obeszliśmy tak cała galerię, a potem skierowaliśmy się na rynek. Obydwoje uparli się, że też mam coś kupić Wiktorii.
-Jak zobaczę coś takiego... naprawdę innego, to kupię. Ale serio, teraz możemy iść do domu.
-Nie! Ona się obrazi! Ja ci to mówię, jestem doświadczony. -oznajmił Lotman tym razem już po angielsku. Wybuchliśmy z Pitem śmiechem.
-Ona taka nie jest...
-Ale dziewczyny lubią prezenty! -środkowy też zaczął mnie napastować.
-Wszystkie dziewczyny. -podkreślił przyjmujący.-A to? -zatrzymał się przy jednej z wystaw. Piotrek podszedł do niego i pokiwał głową. Już widziałem, że coś kombinują. Po chwili chwycili mnie za łokcie i wciągnęli do sklepu siłą. Nie spodziewałem się, takiego obrotu sprawy, dlatego tak łatwo im poszło.
-Mógłby pan pokazać tą bransoletkę z wystawy? O... o tą. -Nowakowski wskazał palcem przedmiot, kasa była tuż obok wejścia, więc sprzedawca nie musiał daleko odchodzić.
-Dla kogo? -z uśmiechem zapytał starszawy facet.
-Dla dziewczyny przyjaciela. -tym razem wskazujący palec Pita powędrował w moim kierunku.
-Jak dziewczyna ma na imię? Bo pan to wiem. -uśmiechnął się, ale ja nie zdążyłem się odezwać. Zrobił to Lotman, który wcześniejszej rozmowy nie zrozumiał, oprócz ostatniego zdania.
-Wiktoria! -staruszek kiwnął głową i powędrował z bransoletką na zaplecze. Minęło dobre piętnaście minut nim pojawił się z powrotem.-Niech pan da rękę.
Wykonałem jego polecenie. Położył mi na dłoni błyskotkę. Na delikatnym złotawym łańcuszku wisiały przyczepione literki 'W' i 'G' oraz złote serduszko.
-Mam ich pełno na zapleczu, bo wiele dziewczyn je teraz kupuje. Sądzę, że się jej spodoba. -rzekł cicho, tak żeby moi koledzy nie usłyszeli.-Jakby pan chciał, to mam więcej takich zawieszek. -uśmiechnął się serdecznie i zabrał bransoletkę, aby schować ją do niebieskiego pudełeczka, które mi podał, zapłaciłem należną sumę i dalej stałem oniemiały. No nie wiem czemu mnie tak zatkało.
-Kolega dziękuje. My też dziękujemy. Dobranoc! -środkowy prawie wypchnął mnie ze sklepu.
-O takie coś ci chodziło? -zapytał przyjmujący.  Pokiwałem tylko głową z bananem na twarzy. Poczłapaliśmy do swoich mieszkań, a chwilę potem na drugi trening. Standardowe elementy gry, mini-mecz, rozciąganie... wszystko zawsze to samo. Buszek już nie miał adidsowych skarpetek.
-Specjalnie sobie kupiłem takie w Biedronce, żebyście mnie nie okradli. -oznajmił.
-Jak z Biedronki, to ja chętny! -wydarł się  Bartman.
-Wypierdzielaj! -Rafał szybko schował swoje skarby do torby.
-Zibi, ty masz przecież swoje podkolanóweczki! -odrzekł Igła.
-On je prezentuje, taki żywy, chodzący, a raczej grający billboard. -stwierdził spokojnie Grzyb, co wywołało falę radości.
-Ja mam ładniejsze nogi. -obruszył się Piotrek wyciągając kończyny przed siebie.
-A ja uważam, że Kosa ma nogi idealne do modelingu! -rzucił libero. Spojrzeliśmy wszyscy na niego zdziwieni.-No co? Długie nogi i ciemna karnacja! To jest najważniejsza cecha modela!
-Nie wiem co bierzesz, ale zmień dilera. Chociaż... Mówiłeś ostatnio, że Iwona kupiła ci nowy żel, prawda? -zacząłem się namyślać.-W takim razie powinieneś wrócić do starego, byłeś ciut normalniejszy.
-A ja myślałem, że z nim już gorzej być nie może... mruknął pod nosem Achrem, ale wszyscy go słyszeliśmy. Również wszyscy zareagowaliśmy tak samo - radosnym rechotem.
-Nie no! Foch forever enever together z przytupem, podskokiem, fanfarami i innymi bajerami!
-Krzysiu! Nie obrażaj się.-zaczął Olieg.
-Tylko jedno, Krzysiu, powiedz mi jak mam żyć? -zanucił Maciek przerywając kapitanowi.
-Wsadź kija w dupę i idź auto myć! -odśpiewał Ignaczak, a teraz to już wszyscy leżeli i kwiczeli ze śmiechu. W końcu pożegnałem się z kumplami i wyszedłem z hali.
-Czekaj! -nagle usłyszałem Krzyśka. Zatrzymałem się, a on do mnie podbiegł.-Co tam ciekawego słychać?
-No właśnie ciekawego to nie słychać nic.
-Jak to nie? Kiedy do niej jedziesz?
-A ty nie powinieneś iść do domu? -zapytałem wymijając temat. Igle lepiej nic nie mówić, ma za długi jęzor.
-Pójdę na około i cię odprowadzę. To jak? -banan nie znikał z jego twarzy.
-Jest fajnie. -odpowiedziałem.
-Ja tu liczyłem na jakieś szczegóły! Najlepiej gdyby były namiętne... po tym co widziałem w poniedziałek...
-Nic się wtedy nie wydarzyło.
-A wczoraj po meczu jak na siebie patrzyliście... -poruszył brwiami.
-Igła, ja cię proszę przestań!
-No dobra, przepraszam. Nie mogłem się powstrzymać. Ale myślisz o niej tak serio serio? -wypalił ni z Gruszki, ni z Kadzia. Pokiwałem głową, zaraz mnie zacznie o wszystko wypytywać. Już ja go znam.
-Uhuhuhu. -zatarł ręce.-Mogę być świadkiem?
-Daj sobie spokój, nie wiem czy ona... -w porę ugryzłem się w język.
-Co ona? -jego oczy były wielkości pięciozłotówek.
-Nic. -mruknąłem i przyspieszyłem kroku. Libero prawie truchtał obok mnie jednocześnie maltretując. Odpuściłem i powiedziałem mu o wczorajszej rozmowie z Wiktorią.
-Stary, co się przejmujesz? Jeszcze masz czas, rozkochasz ją w sobie jak napalony Romeo Julię.
-Po jakim czasie oświadczyłeś się Iwonie? -zapytałem. ciekawości.
-A wiesz, że dosyć szybko? Było między nami to coś, nadal jest. Nie chcieliśmy się jakoś bardzo spieszyć, ale po upływie chyba niecałych sześciu miesięcy Igiełka zgodziła się ze mną zaobrączkować. -zaśmialiśmy się oboje. -A wy sobie dajcie więcej czasu, bo macie go sporo. -doradził, kiedy znaleźliśmy się już pod moim blokiem. Pożegnałem się z przyjacielem i wszedłem do mieszkania. Zjadłem coś na szybko, wykąpałem się i polazłem do łóżka. Zadzwoniłem do Wiki, za którą już się stęskniłem. Chciałem, żeby była koło mnie cały czas, ale miała przecież studia. Marzenia. Rodzinę, przyjaciół w pobliżu. Po kilku sygnałach odebrała. Wczorajsza sytuacja wyjaśniona, dowiedziałem się o odwiedzinach brata Dominiki. Drzwi ich mieszkania się chyba nie zamykały. Niestety musieliśmy kiedyś skończyć rozmowę, niechętnie się rozłączyłem i poszedłem spać.

Oczami Domi:
Obudziłam się ze strasznym bólem głowy. Wymiotować mi się chciało. Kurde no. Coś nie tak chyba po wczorajszym wypadku. Wchodząc do kuchni stwierdziłam:
-Nie idę na zajęcia.
-Czemu?- zapytała moja współlokatorka.
-Jak zaraz się zrzygam, to nie będzie dobrze.-Powiedziałam siadając przy stole.
-W ciąży jesteś czy co ?
-Pogięło cię? Chyba za krótko spałaś bo wygadujesz brednie.
-Wyobraź sobie, że jechałam pociągiem do domu i wróciłam po północy!
-Trzeba było jechać ze mną.
-Ja się boję jeździć z tobą. -oznajmiła.
-Czego się bać?
-Jeździsz jak pijak.
-Teraz to przesadziłaś! Będziesz coś chciała.
-No,  przepraszam no.
-Jak mi dasz APAP to pomyśle. -mruknęłam masując sobie głowę.
Wiktoria podeszła do apteczki i zaczęła szukać czegoś przeciwbólowego.
-Jest IBUPROM i Solpadeina. Ale APAPU brak.-oznajmiła.
-IBUPROM na mnie nie działa, a po Solpadeinie mi niedobrze.
-To co chcesz?
-Solpadeine mi rozpuść.
-Będzie ci jeszcze bardziej niedobrze.
-W dupie to mam. Chcę, żeby głowa przestała mnie boleć.
-Niech ci będzie. Co to masz na ręce?
Mój Boże zapomniałam ubrać bluzy żeby Witka nie zauważyła bandaży.
-Nic. -schowałam rękę za plecami.
-Pokaż mi to. -szarpnęła mnie.-Coś ty zrobiła? -zapytała przestraszona.
-Miałam wypadek wczoraj. Jakiś idiota do mnie dobił.
-Dzwonię do Cupka.- powiedziała sięgając po telefon.
-Nie musisz on wie… To było przy wyjeździe z hali.
-Czemu mi nic nie powiedziałaś?- spytała wyraźnie urażona.
-Nie chciałam cię martwić.
-Ciołku, jesteś moją przyjaciółką! Ja chcę się o ciebie martwić. Chcę się zastanawiać gdzie jesteś z kim i co robisz! Idiotko, jestem twoją przyjaciółką i chcę wiedzieć wszystko! -prawie wykrzyczała i mnie przytuliła -Nie rób tego więcej.
-Przepraszam że nic ci nie powiedziałam.
-Dobra. Wypij to świństwo i zejdź mi na razie z oczu.
Po godzinie czułam się już lepiej… Około 12 ktoś zadzwonił do drzwi.
-Cześć. -powiedziałam z uśmiechem otwierając drzwi Szymkowi i Aśce.
-Hej siostra-powiedział Szymek przytulając mnie.
-Boże, jak ja się za tobą stęskniłam.
-Ja za tobą też.-powiedział odsuwając się ode mnie.
-Cześć. -powiedziała Asia również mnie przytuliła.
-Cześć! -wyleciała Wiktoria za ściany znali się wiec nie musiałam nikogo przedstawiać.
-Cieszę się że przyjechaliście. Czemu mama nic nie wspomniała o Aśce?
-Bo wasza mama mnie nie cierpi. -dziewczyna wyraźnie się naburmuszyła.
-To prawda. Ostatnio jak Asia była u mnie, mama zaczęła się drzeć: Z kim ja to się spotykam. Że powinienem mieć dziewczynę, a nie chłopczycę.
-Nie przejmuj się.- Zwróciłam się do Aśki.-Ona już taka jest. Sama widzisz, że ja też nie jestem hmmm… lubiana przez własną matkę, ale tylko dlatego, bo się wyprowadziłam i trenuję… Nie wiem jak ojciec wytrzymał z nią przez te wszystkie lata. Dobrze, że od niej odszedł .
-Dominika nie przesadzaj jest to jednak nasza matka.
-Dobra niby jest naszą matką ale jak ona się zachowuje. W towarzystwie naszych znajomych jest jeszcze gorsza niż jak jesteśmy z nią sami.
-Muszę przyznać rację Dominice. –powiedziała Asia –Wasza  matka w towarzystwie nie potrafi się zachować…
Wiktoria siedziała cicho.
-A ty co język połknęłaś? -zwróciłam się do niej.
-Zabawne. Słucham was po prostu.
-I jest aż tak źle z naszą matką?- zapytał Szymon.
-Jest bardzo źle.-oznajmiła z uśmiechem.
-Dobra koniec. Co chcecie na obiad?
-Pizzę.-powiedziała Asia.
-Dobry pomysł.-Wiki potwierdziła.
-Zamawiamy?- Spytał Szymek
-A jak.-Chórkiem odpowiedziałyśmy.
-Dwie średnie ?-spytał
-Powinno wystarczyć.- odpowiedziałam -Stawiasz?
-Mam inny wybór?
Trzydzieści minut później usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
-Otworzę. -podniosłam się z fotela.
-Dzień dobry.-powiedział chłopak stojący w drzwiach. Miał około 25 lat. Uśmiechnęłam się.-40 zł, będzie 30 jeśli dasz mi swój numer.
Popatrzałam się na niego wilczym wzrokiem, dałam mu pieniądze i zamknęłam drzwi.
-Pizza-zawołałam.
Siedliśmy w salonie i jedliśmy  śmiejąc się przy tym.
-Dominika pamiętasz jak dobiłaś do latarni?-  zapytała powstrzymując się od śmiechu Wiktoria.
-Hahah! Nie pamiętam… -powiedziałam śmiejąc się.
Nagle zadzwonił mój telefon.
-Kto dzwoni? – zapytał Szymek
-Konstantin.
-Kto?- zapytał zdziwiony.
-Odbierz a ja im wytłumaczę.-powiedziała Wiktoria.
-Okey. Dzięki. Halo?- wyszłam  do swojego pokoju.
-Cześć słońce.
-Hejo skarbie. -odpowiedziałam z entuzjazmem.
-Co taka szczęśliwa?
-No wiesz. Wczoraj byłam na świetnym meczu z przyjaciółką. Niestety  moja ukochana drużyna przegrała. A i jeszcze mój brat z dziewczyną przyjechał. Hmm… To chyba tyle.
-Miałabyś coś przeciwko gdybym cię jutro odwiedził?
-Hmm… No nie wiem.-chciałam się z nim podroczyć.
-Nie to nie.
Zaśmiałam się.
-Nie mam nic przeciwko, wręcz przeciwnie będę bardzo zadowolona. Poznasz mojego brata.
-Dobra. Będę około 11 okey?
-Spoko. Wiesz co kończę, bo mi całą pizze zjedzą.-śmiałam się.
-Jasne, leć głodomorze. Do jutra.-pożegnał się.
Wróciłam się do salonu.
-Co tak cicho? -spytałam.
-Próbuję to ogarnąć.- odpowiedział Szymon.
-Ogarnąć co?
-Spotykacie się z siatkarzami?- zapytał.
-Nie.-odpowiedziałam
-Nie?- spytała Asia.
-To są rosyjscy baleciarze. -śmiałam się. Spoważniałam i zapytałam Wiktorii.-Dobrze odmieniłam?
Dziewczyna zrobiła wielkie oczy i powiedziała:
-Nie wiem.
-Ej nie róbcie sobie jaj. Spotkacie się z tymi siatkarzami? -spytała się Asia
-Nady mówię ci że to baleciarze. -śmiałam się dalej.
-Idiotka!  -wykrzyknął w końcu Szymek. - I nie wieśniacz z tym swoim ‘nady’.
-Bo cię wyrzucę z domu i nie będziesz miał gdzie spać. -pokazałam  mu język.
-Ty mnie możesz wyrzucić, ale Wiktoria pozwoli mi tu zostać.-stwierdził
-Nie bądź tego taki pewien. -uśmiechnęła się Wiki.
-Ale jak jego wyrzucicie to ja też będę musiała iść?- zapytała Aśka.
-Nie. Ty nie. Ciebie lubimy. -uspokoiłam ją.
-Wiesz co! Ja sobie to zapamiętam! Tępak!- rozpaczał Szymek.
-Dobra dobra siedź cicho! -śmiałam się.
-Idziemy dziś na mecz?- przerwała Witka.
-Jasne! -wykrzyczałam
-Jestem za!- poparła Asia.
-A ja to chyba nie mam wyboru-stwierdził Szymon.
Po jakimś czasie byliśmy na hali. Nasi siatkarze z Katowic grali z Łodzią. Podleciał do nas Łukasz, by się przywitać.
-Hej. -przytulił i pocałował mnie w policzek zrobił to samo z Witką. Łukasz studiuje razem ze mną, więc bardzo dobrze się znamy.
-Jak nastrój przed meczem? –zapytałam
-Bardzo dobrze. To najsłabsza drużyna w naszej lidze.
-Czyli  się nie boicie? -spytała Asia. Wszyscy się znaliśmy, więc nie musiałam nikogo przedstawiać nikomu.
-No nie, ale i tak nie możemy podejść do tego meczu na luzie. Musimy podejść z takim zaangażowaniem jak do wszystkich innych.
-Podoba mi się taki tok myślenia. -zaśmiałam się.
-Przyszła z wami Klaudia? -zapytał w końcu Łukasz.
Uśmiechnęłam się. Wiedziałam że ci dwoje mają coś do siebie.
-Niestety nie.
-Szkoda. -atakujący troszkę  posmutniał.
-Dobra, my idziemy gdzieś usiąść, bo potem miejsc nie będzie.-powiedziała Wiki.
-A tak w ogóle śliczny naszyjnik. -zwrócił się do mnie Łukasz i puścił oczko po czym odszedł.
-Naszyjnik? -spytała Wiktoria i popatrzała na moją szyje.-O Boże jaki śliczny! Czemu mi go wcześniej nie pokazałaś?
-Nie było okazji.- powiedziałam rozkładając ręce. Siedzieliśmy obok komentatorów, którzy wcześniej bardzo miło nas przywitali i zaproponowali wspólne komentowanie. Ja odmówiłam, bo gardło mnie bolało, a Witce się nie chciało. Chłopcy wygrali 3:1. Wracaliśmy do domu. Było ciemno, nawet bardzo ciemno. Zza rogu wyszli kibice z Łodzi. Szłyśmy sobie na legalu, a tu do nas jeden krzyczy:
-Ej Pastuchy. Wasi to grać nie potrafią. Ej, Rafał popatrz jakie dziunie!
-Dziunie? -zapytałam, gdy do nas podeszli. Wkurzyłam się nie na żarty.
-Co laseczka?
-Laską to ty się podpierać możesz stary pierdlu.-Facet miał około 40, więc mój komentarz był jak najbardziej na miejscu.
-Oj słońce, nie gorączkuj się tak. -powiedział ten cały Rafał.-Popatrz twoja koleżanka jest spokojna.-powiedział łapiąc Witkę w pasie.
-Ja jestem spokojna, bo szkoda moich nerwów na meneli. A teraz liczę do trzech i bierzesz tą swoją obleśną łapę ze mnie albo nie odpowiadam za swoje czyny. -powiedziała spokojnie Wiktoria.-Raz!
Facet popatrzał się na nią jak na idiotkę.
-Dwa!- jej głos był coraz bardziej stanowczy. -Trzy!- Facet dostał w czuły punkt, a ja popatrzałam się na mojego rozmówce.
-Też chcesz tak skończysz czy gorzej?- zapytałam. Podniósł ręce do góry i powiedział:
-Ja nic nie robię!
-To lepiej dla ciebie.-powiedziałam i odeszłam z przyjaciółką.
Wróciłyśmy do domu, wykąpałam  się i poszłam spać.

Oczami Kostka:
Wracaliśmy do Bełchatowa. Zator jak zwykle robił z siebie idiotę.
-Przedawkował. -stwierdził Bonifante po angielsku.
-Znasz jakieś słowa po polsku? -zapytał Muzaj rozrywającego
-Tak. Dzień dobry, dowidzenia i ku**a.- powiedział po polsku.-To ostatnie dzięki tobie-dodał już w 'Ingliszu'. Zaczęliśmy się śmiać. Siedziałem i podziwiałem hmmm…. Widoki… Usiadł obok mnie Kłosu.
-Coś ty taki?- zapytał
-Jaki?
-Taki nijaki. Jesteś cały blady i w ogóle.
-Przesadzasz.
-No ale na serio ci mówię. -kopnął w siedzenie przed sobą Bąku i Winiar wyjrzeli z nad foteli.
-Czego?- spytał jeden z Michałów.
-Prawda, że Kostek blady jest?
Oboje na mnie popatrzeli i Winiarski stwierdził:
-Gorzej niż trup. Dobrze się czujesz?
-Głowa mnie boli, ale to nic wielkiego przecież.
-Nic wielkiego,  nic wielkiego. -papugował Bąku.- A potem nam zemdlejesz, my będziemy myśleć że śpisz i co?
-Nico.
-Będzie na nas. -przyznał Karol.
-Wymyślasz.
-Trenerze! -zawołał Bąkiewicz.
-Siedź cicho.-syknąłem.
-Słucham! -odkrzyknął z przodu Nawrocki.
-Bo tu Cupko coś blady jest i marudzi, że go głowa boli!- powiedział drugi Michał.
-Nie umiecie trzymać języka za zębami?
-Mój język za duży jest, nie mieści mi się w gębie.-powiedział Karol z uśmiechem.
Strzeliłem facepalma. Podszedł do nas Nawrocki.
-Faktycznie. Człowieku coś ty brał?
-Nic nie brałem.
Nade mną pojawił się Aleks i złapał mnie za czoło.
-Gorączkę ma! -zawyrokował z powagą.
-Spieprzaj!- odrzuciłem jego rękę.-Spadajcie wszyscy, czuję się trochę gorzej, ale kurde nie musicie robić tutaj zbiorowiska!
-Czuję się jak bym się opiekował przedszkolem, a nie wracał z meczu z dorosłymi siatkarzami.-stwierdził Jacek.
-Gugu!- wyleciał Zator. -Co tu takie zbiorowisko?
-A ten od razu... -nie dane mi było dokończyć.
-Cupko się źle czuje.- powiedział Aleks.
-Ojoj!- wskoczył mi i Kłosowi na kolana Zator.
-Spadaj małpo! -prawie krzyknąłem. Nafaszerowali mnie jakimiś tabletkami. Nawrocki wrócił na przód autokaru, a reszta została z nami. Zatorski leżał nam na kolanach.
-Jak dziecko. -skwitowałem.
-Gorzej niż dziecko! Nawet Oli się tak nawet nie zachowuje.-powiedział Winiar.
-Twoje dziecko jest dobrze wychowane, nie to co ten idiota. -powiedział Woicki.
-Jestem bardzo dobrym ojcem! -śmiał się Wini.
-Ja jestem bardzo dobrze wychowany! Sugerujecie mi coś? -spytał libero.
-Dobry żart. Ty dobrze wychowany? Kurde dawno się tak nie uśmiałem.-powiedziałem.
-Ej a Dominika wróciła do domu? -Paweł zmienił temat.
-Chyba tak. Nie napisała mi. Zadzwonię do niej później.
-Poinformujesz nas, co?
-A po cholerę?- spytałem lekko zdziwiony.
-Jest twoją dziewczyną. Więc się o nią martwimy.-powiedział  tym razem Plina.
Uśmiechnąłem się. Miło z ich strony.
-Jasne,  że was zawiadomię.
-Miło. -odrzekł Muzaj.
-Miło z waszej strony, że się o nią martwicie.-stwierdziłem.
-Jesteśmy jak rodzina, a skoro wy jesteście razem to tez należy do tej naszej jednej wielkiej popapranej rodziny. -powiedział bardzo poważnie Zatorski. -A tak w ogóle to polubiłem ją.
-Ty lubisz każdego kto ma zrytą banię. -stwierdził Bąku.
-Śmiesz twierdzić, że Dominika ma zrytą banię? -zapytał libero Bąkiewicza patrząc na mnie.
-Skoro spotyka się z Cupkiem to musi mieć.-zaśmialiśmy się.
-Dzięki wielkie! -pokazałem mu język.
-Nie ma za co.
-Wracają ci kolory.-powiedział Kłosu. Aleks dotknął mojego czoła.
-Ale gorączka nadal jest.
-Powtarzam się: Przesadzacie.
-A wy co, kółko różańcowe?- podszedł do nas Nawro. -A tobie nie za wygodnie? -spytał się Zatorskiego.
-Jest mi bardzo wygodnie. Aktualnie odmawiamy modlitwę, więc proszę nie przeszkadzać.-odrzekł dalej poważny Zati.
-Mam uwierzyć, że ty się modlisz? Jasne… Prędzej to kurde papież abdykuje.- powiedział nasz trener czym sprawił, że zaczęliśmy się śmiać. Nie było w tym za bardzo nic śmiesznego, ale wszyscy chyba głupawki dostali.
-Czym ty ich częstowałeś?- spytał ponownie Jacek, tym razem skierowane to było do Pawła.
-Gumami.
-Jakimi?
-Do żucia, a co pan myślał? Boże, same zboczeńce na tym świecie!- krzyknął libero.
-A ty wśród nich ten najgorszy. -odezwał się Aleks.
-My się znamy tak w ogóle?- spytał Bonifante.
-Dante, nie poznajesz mnie? O mój Boże, on pamięć stracił.-lamentował Zati.
-Idioci. Wszędzie idioci.-skwitował Muzaj po czym oberwał czymś dziwnym.
-Co to było? -spytał Bąku robiąc wielkie oczy.
-Sznurek z moich spodni. -wyszczerzył się ten idiota co leżał na moich i Kłosa kolanach.
Po trzynastej byliśmy już w Bełku. Porozchodziliśmy się do domów. Otwierając drzwi Aleks marudził, że nie chce mu się lecieć na mecz w sobotę.
-A co byś chciał robić? -spytałem.
-Do Katowic bym pojechał.
-Po cholerę? -mruknąłem.
-A tak sobie.
-Spotkać się z tą całą libero co? -poruszyłem brwiami.
-Nooo… Nie umiem przestać o niej jakoś myśleć.…
-Zakochaniec!
-Się odezwał kurde. -obruszył się.
-Idę zadzwonić. -wyjąłem telefon z kieszeni.
-Pozdrów ją.
-Okey.
Zadzwoniłem do Dominiki i zaproponowałem jej, że przyjadę do niej jutro. Zgodziła się i stwierdziła, że w końcu poznam jej brata.
-Głodny jestem. -powiedział Aleks,  gdy wchodziłem do kuchni. W radiu leciała piosenka (enej lili).
-Zamów coś.
-Nie chcę pizzy. -jęknął.
-Kebaba…
-Też nie. -odpowiedział i zaczął nucić razem z radiem.
Ktoś zadzwonił do domu.
-Już się za nami stęskniłeś? -zapytałem gdy zobaczyłem w drzwiach Zatora.
-Nie ma nikogo w domu. A ja kluczy zapomniałem.
-Nie możesz do dziewczyny zadzwonić?
-Jest u matki. Wrócą wieczorem…
-I masz zamiar przesiedzieć u nas tak?
-Taki miałem zamiar. -wyszczerzyła się ta przybłęda.
-Wchodź.
-Kto to?- zawołał z kuchni Aleks.
-Nasze nowe zwierzątko! -odpowiedziałem. Zza ściany wyjrzał mój współlokator.
-Co cię tu przywiało?- spytał.
-Nie mam jak do domu wejść.- odpowiedział skruszony libero.
-Kluczy się zapomniało? -śmiał się Atanasijevic.- Jak to dobrze, że mam Konstantina. Bez niego to tyle razy już bym do mieszkania nie mógł wejść... Jesteście głodni? Bo będę zamawiał coś do jedzenia.
-Kurde muszę tu częściej przychodzić.-stwierdził Paweł.
-A spróbuj tylko.-śmiałem się.
Siedzieliśmy w salonie jedząc i pijąc colę oraz się śmiejąc.
-Ja z wami nie mogę przebywać, bo mnie zgarszacie.- stwierdziłem.
-Ciebie się nie da już zgorszyć.-powiedział Paweł.
-No wiesz…
Aleks włączył telewizor. Latał z programu na program. W końcu włączył "Pierwszą miłość."
-Ciebie chyba pogięło? -spytałem.
-Niby czemu?
-Masz zamiar to oglądać?
-To fajne jest.
-Z kim ja się zadaje? -spytałem sam siebie.
-Aleks nie wygłupiaj się. Po co ci wiedzieć co się stanie z Hubertem, czy Marysia się dowie, że on żyje? -odezwał się Zator.
-Ja pier…dzielę. Skąd ty to wszystko wiesz? -zdziwiłem się.
-Tak, ostatnio nie było czego oglądać, więc z nudów włączyłem.
-Widzisz, nie tylko ja to oglądam!- powiedział Aleks.
-To już koniec. -mruknąłem.
-Z?
-Z telewizją.
-Czemu? -rzucił zrozpaczony atakujący.
-Boże kochany czy ty masz coś pod ta kopułą?
-"Musk" -krzyknął Zatorski wyraźnie akcentując literki.
-Ty na pewno go nie masz.-powiedziałem.
Wieczorem Zator wrócił do domu, a ja poszedłem wcześniej spać, bo się źle czułem

**********
Miłość jest jak ospa. Wszyscy musimy ją przebyć.
***********

CZWARTEK:

Oczami Wiktorii:
Na uczelni pojawiłam się pół godziny przed pierwszym wykładem. Musiałam ogarnąć kolejność dzisiejszych zajęć. Stałam przed planem i spisywałam go na karteczkę.
-Buu! -ktoś capnął mnie od tyłu.
-Jezus Maria! Na zawał zejdę! -wykrzyknęłam po czym odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętego Wiktoria.
-Cześć. -dalej się szczerzył.
-Hej... I nie strasz mnie tak!
-Aż tak źle wyglądam? -zrobił smutną minkę.
-No po prostu worek na głowę i za ojczyznę. -zaśmiałam się i ruszyłam w stronę szerokiego parapetu niedaleko wejścia.
-O tobie tego nie mogę powiedzieć.
-Jeszcze mi zacznij sypać tanimi tekstami z rękawa niczym Zbyś. -przewróciłam oczami.
-Jaki Zbyś? -usadowił się obok mnie. No tak, to jeden z nielicznych wykładów, które mieliśmy razem.
-A taki jeden... Nie znasz... Znaczy znasz, ale... Bo... Nieważne...
-No powiedz. -nalegał.
-Nieee, serio nieważne. -machnęłam ręką.
-Dobra, poddaję się. A co z moją obiecaną kawą? -spojrzał na mnie wyczekująco, a ja zrobiłam wielkie oczy. Cholera, z jaką kawą?!
-Widzę, że nie pamiętasz. Przypomnij sobie ostatnio piątkowy wieczór, jak wracałaś z zakupów...
-Ahaaaaaa. -trzasnęłam dłonią w czoło. -Na śmierć zapomniałam! Możemy iść jutro po wykładach moich. Kończę szybko, bo połowa profesorów chora. O dwunastej przed wyjściem?
-Jasne. Tylko nie zapomnij. -uśmiechnął się.
-Słowo harcerza!
-Byłaś harcerzem? -spojrzał na mnie spod uniesionej brwi.
-Nie byłam, ale jego słowo się liczy! -wstałam, a po chwili poczułam na plecach ciężar. Ta małpiatka zrobiła sobie ze mnie drzewo! Na szczęście ją zrzuciłam z siebie i przedstawiłam Wiktora, który na szczęście nie spieprzył widząc moją przyjaciółkę psycholkę. Po kilku minutach się gdzieś wykręcił, a Dominika zaczęła mnie maltretować. Nie musiałyśmy długo czekać na resztę dziewczyn, przyszły ogromnie rozbawione. Jakoś tak zeszłyśmy na temat wypadku Domi, która co prawda pokazywała mi na migi "Nic nie mów, bo cię zabiję!", ale ja się nie przejęłam. Niestety lub stety musiałam opuścić towarzystwo i udać się na wykład, na którym siedziałam obok Wiktora. Właściwie to on przysiadł obok mnie, ale co? Mam uciekać albo go wygonić, gdy nic do niego nie mam?  Po kolejnych zajęciach ciągnących się niczym guma przyklejona do podeszwy buta opuściłam budynek. Zadzwoniłam do Gregora z nadzieją, że odbierze. W końcu mógł mieć trening. Odebrał i okazało sie, że idzie właśnie na niego idzie. Musieliśmy skończyć rozmowę po kilku minutach, bo gracze Resovii w szatni nie dawali mu żyć. W domu byłam koło dwunastej razem z przyjaciółką, którą spotkałam pod klatką. Jakoś żeśmy się tak wyminęły w czasie powrotu z uczelni... Okazało się, że Szymon poszedł na zakupy, co było rzeczą spotykaną tak często jak Zbyś bez red bulla. Nagle ktoś zapukał do drzwi, na nieszczęście Aśki i Dominiki była to matka tej drugiej. Zaciągnęłam tą pierwszą do kuchni, bo wiedziałam, że za chwilę rozpęta się wojna. Ledwo klapnęłam sobie na krześle, już musiałam otwierać drzwi. Stali tam Szymon i Cupko z Aleksem, musieli się pod klatką spiknąć. Wyprowadziłam ich do kuchni, a z salonu dochodziły krzyki.
-Co się tam dzieje? -zapytał Cupkovic, Szymek już wiedział, że to jego matka.
-Ooo, jest co opowiadać. -jęknęłam. -Ale tak w skrócie. To jest Szymon, brat Dominiki, a to jego dziewczyna Asia. Delikatnie mówiąc jego matka jej nie trawi i drze się na wszystko co się rusza. Tyle wystarczy?
Serbowie pokiwali głową, atakujący może i mówić nie umiał po polsku, ale rozumiał bardzo dużo. Nagle usłyszeliśmy dźwięk tłuczonego... czegoś. Wypruliśmy do salonu. Domi wyprowadziła swoją matkę, kopnęłam Kostka w dupę i powiedziałam, żeby poszedł ją pocieszać, jednak kiedy wrócili ja do niej doskoczyłam. Urządziliśmy mini-imprezę na poprawę humoru, wygonili mnie do sklepu po dodatkowe zakupy. No bo kto ma łazić, jak nie ja? Gdy wróciłam okazało się, że znowu czegoś zapomniałam, więc tym razem faceci poszli do sklepu.  Kiedy 'imprezka' zaczęła się rozkręcać Domi poczłapała po aparat. W tym czasie ja opowiedziałam suchar roku, z którego i tak wszyscy się nabijali. Wkręciliśmy Miśkę, że gadaliśmy o niej. I bawiliśmy się dobrze, aż do dwudziestej drugiej -uroki mieszkania w bloku. Dominika poszła się miziać z Kostkiem, lub pożegnać, jak kto woli. Wylatywali jutro do Kataru, na Klubowe Mistrzostwa Świata. Z pomocą Asi szybko ogarnęłam salon, Szymek koczował w łazience, po nim to moja przyjaciółka tam weszła. Weszła i zginęła w jej czeluściach, nosz cholera musiałam się dobijać do drzwi. Kiedy wreszcie wyszła ja tam rozbiłam chwilowy obóz. Pożyczyłam gołąbeczkom miłych snów i wlazłam do pokoju Dominiki. Zaczęłam ją pocieszać, a nawet znalazłam sposób na poprawę jej humoru.
-A pamiętasz nasze wypady na mecze? -zapytałam z uśmiechem.
-Szczególnie te chipsy z Kauflandu...
-Te po których Kasia dostała uczulenia?
-A te to dopiero! -obie wybuchłyśmy śmiechem.
-Albo te żelki, które się ciągnęły i ciągnęły...
-I pół hali zamiast na mecz patrzyło się na nas co my robimy. -przerwała mi.
-I oczojebne podeszwy, i ten zadek właściciela tych butów. -wspominałam obrazki z meczy.
-Ja tam najlepiej pamiętam ten mecz co się urwałam z urodzin cioci. Jak szłyśmy do sklepu przez parking i koło auta stali znajomi od Kasi, a ty podskakiwałaś i się darłaś na pół miasta: Szła dzieweczka do laseczka, do zielonego!* -na jej twarzy też w końcu zagościł banan.
-Powtórzyłabym to...
-I zrobiłabyś wstyd biednemu Grzegorzowi. -zaśmiała się.- A właśnie jak tam?
-Nic. Normalnie.
-Szczególnie jak się po meczu, a nawet przed mizialiście. -poruszyła brwiami.
-Ej! Nie było żadnego miziania! To tylko twoje zboczone urojenia!  -dźgnęłam ją w ramię.
-A kiedy cię odwiedzi? -wypaliła ni z Kadzia, ni z Gruszki. Wzruszyłam ramionami.
-Zależy kiedy Kowal da im wolne, bo jak na razie to mają treningi normalnie. -westchnęłam. -A do tego z Rzeszowa ładny kawałek jest. Z Bełka to droga niemal dwa razy krótsza,
-Ale się już przyzwyczaisz do jego wyjazdów na zgrupowania.
-No w sumie fakt... A ciebie o Konstantina nawet nie pytam, bo widziałam wszystko dzisiaj. -moja przyjaciółka przewróciła oczami i ziewnęła.- To co, idziemy w kimono?
-No to wywalaj do pokoju obok. -wskazała ze śmiechem drzwi.
-O nie, zsuń dupę! Dzisiaj ciocia Wiktoria śpi tu! I gwarantuję, że się nie wyśpisz, bo moje cztery litery rosną jak grzyby po deszczu!
No i spałyśmy razem, nikt na tym nie skorzystał, a nasze kręgosłupy to już w ogóle...

Oczami Dominiki:
Tej nocy miałam koszmar... Nagle się obudziłam. Oddech miałam krótki, przyśpieszony, kończynami wstrząsały drgawki, kark i plecy pokrywał lepki pot.
Powlokłam się do łazienki, odkręciłam kran i odświeżyłam twarz lodowatą wodą. Wytarłam się frotowym ręcznikiem i poszłam do pokoju spać dalej.
Tak na dobre to obudziłam się o 7:30. Weszłam do kuchni, gdzie siedziała Aśka i Szymek pijący kawę.
-Gdzie Wiktoria? -spytałam nalewając sobie kawy.
-Wyszła 5 min temu.-odpowiedział Szymek.
-Też muszę zaraz iść.- powiedziałam z niechęcią.
-Oj, weź nie marudź.-zaśmiała się Asia.
-Będę około 12.
-Wiemy, Wiktoria nam powiedziała. Podobno kończycie o tej samej porze. -uśmiechnął się mój brat, który podał mi śniadanie.
-Dzięki. -zjadłam i poszłam się ubierać.
Weszłam na uczelnię i zauważyłam Wiktorię rozmawiająca z jakimś chłopakiem. Rozpędziłam się i wskoczyłam jej na plecy krzycząc przy tym do ucha:
-Buuu!
-Nie no, ja na zawał zejdę tu dziś.-powiedziała łąpiąc się za serce. Ja nadal byłam na jej plecach. -Zejdź! Małpą jesteś czy co?
-Huhuhahaha! -zaczęłam udawać małpę.
-Co ty masz taki dobry humor?
-Zgadnij kto dziś przyjeżdża- byłam strasznie podjarana.
-Dobra, już wiem.-uśmiechnęła się moja ofiara.
-No… -powiedziałam i zaczęłam się histerycznie śmiać
-Lecz się. A tak w ogóle to jest Wiktor. Wiktor to Dominika.- przedstawiła mnie tajemniczemu chłopakowi Witka.
-Miło mi. -powiedział rudy chłopak i podał mi rękę.
-Pragnę cię poinformować,  że jeśli będziesz się zadawał z tą tu, to ona ci psychę zryje. U mnie już to zadziałało. -zaśmiał się na moje słowa.
-Z moją psychą już i tak nie jest za ciekawie, więc zaryzykuję. -puścił oczko do Wiktorii.-Dobra drogie panie ja lecę, muszę coś załatwić.
-Pa. - pożegnałam się. Jak już poszedł zaczęłam dźgać przyjaciółkę po brzuchu.
-Kto to? Kto to? I skąd go znasz?
-Powiem ci jak przestaniesz.
-Oki. -odpuściłam dźganie.
-Spotkaliśmy sie przypadkiem na uczelni, a potem wpadł na mnie jak szłam z zakupów.
-A Kosowaty o tym wie?- zapytałam. Ale to fajnie brzmi "Kosowaty"... Hahah! Dziś mi coś odbija.
-Kosowaty? -spytała.- Nie. Nie mówiłam mu o nim. Po co?
-Ahhh… Ta miłość ślepa jest.
-Czy ty mi tu coś insynuujesz? To jest tylko kolega. -przewróciła oczami.
-Wiesz, na początku o Grześku też tak mówiłaś...
-Ale to jest co innego! -skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
-Ty mi mów, ja wiem swoje.
-Coś ty do cholery brała? Uderzyłaś się w głowę, jak miałaś ten wypadek czy co?
-Nie przypominam sobie. Zapewne jak mi Zator ściągał kask to mi się od niego udzieliło.
Z głębi korytarza było słychać śmiechy i nagle wyłoniły się z niego trzy istoty. Daria, Karolina i Klaudia śmiały się z czegoś. Nie umiały chyba tchu złapać, bo Klaudzia była cała czerwona. Podeszły do nas.
-Hejo. -już się opanowała Daria.
-Nawet nie będę pytać bo sama rypnę śmiechem, a ze mną już dziś nie dobrze.-powiedziałam.
-Udzieliło jej się od Zatora. -poinformowała dziewczyny Witka.-A, bo ona się pewnie nie pochwaliła.
-Nie pochwaliła się czym? -spytała Kara.
Na migi pokazywałam Wiktorii, żeby nic nie mówiła.
-Nasza kochana Dominiczka miała we wtorek wieczorem wypadek.
-Co? -spytała Klaudia i Daria chórkiem.
- Żeby nie było, to ja wiedziałam. -powiedziała Kara.
-Jej powiedziałaś, a mi nie?- oburzyła się Wiki.
-Nic jej nie mówiłam… -powiedziałam z ręką na sercu.-Aleks!- krzyknęłam. Karolina się nie odzywała,
-Co Aleks? -zapytała Daria.
-On ci powiedział, tak? -spytałam Karci.
-No tak. Zadzwonił do mnie od razu i powiedział. Podobno Cupko go prosił, żeby przynajmniej jedna z nas wiedziała.
-Oberwie dziś.-mruknęłam.
Poszłyśmy potem na wykład. Jakiś nudny był, bo przysypiałam. O 12 byłam z Wiktorią w domu.
-Hej. -krzyknęłam na progu.
-Witam. -przywitała nas Asia.
-A Szymon gdzie? -spytała moja współlokatorka.
-Do sklepu poszedł.
-Co się stało? On nigdy po zakupy nie chodził. -byłam zdziwiona.
-Nie wiem.-odpowiedziała Asia. W tym momencie ktoś zadzwonił do drzwi.
-Zapewne Szymek zapomniał kluczy.-Pożyczyłam im moje klucze, żeby ciągle nie dzwonili do tych drzwi. -Coś ty kluczy zapomniał, czy jak?- powiedziałam otwierając drzwi-Co ty tu robisz?- spytałam zdziwiona gdy w drzwiach zamiast Szymka stała moja mama.
-Nie cieszysz się, że matka cię odwiedziła? -spytała mnie jak gdyby nigdy nic.
-Nie.- odpowiedziałam i pozostawiając otwarte drzwi odeszłam. Nie zamknę matce drzwi przed nosem chyba. Weszła do środka. Jak zauważyła Asię całą poczerwieniała.
-Co ona tu robi? -spytała prawie z pianą w ustach.
-Siedzi. -powiedziałam od niechcenia. Wtedy do domu wszedł Szymon.
-Mama? Co ty tu robisz?- zapytał Szymek.
-Przyjechałam was odwiedzić.- uśmiechnęła się.
-Nas?
-Ciebie, Dominikę i Wiktorię. Nie wiedziałam, że ona tu będzie.
-Ona ma imię! -wyparowałam.
-Nie interesuje mnie to. Ma stąd wyjść. -powiedziała.
-Chyba cię pogięło? To moje i Wiktorii mieszkanie. I to my będziemy decydować kto tu przebywa.-powiedziałam prawie krzycząc.
-Młoda panno…- zaczęła mówić moja matka, ale ja jej przerwałam.
-Możemy wyjść do salonu?
-Proszę.
Weszłyśmy do wyżej wymienionego pomieszczenia.
-Co ty sobie myślisz? -zapytałam.
-Ale o co chodzi?- spytała.
-Zjawiasz się w moim mieszkaniu bez zapowiedzi. Decydujesz kto w nim będzie przebywał. Co ty robisz w ogóle?
-Słońce…
-Nie mów do mnie słońce.
-Jestem waszą matką. Mam prawo decydować z kim się zadajecie….
-Co? Co ty pieprzysz? Nagle się obudziłaś i przypomniało ci się o córce? Coś z tobą nie tak, jeśli myślisz, że możesz tak wparować  w moje życie z buciorami i wszystko rozwalać. To z kim Szymek jest i z kim się zadaje to też jego sprawa!- krzyczałam.
Ktoś zapukał do drzwi. Wiktoria otworzy a co tam…
-Dziecko, nie podnoś na mnie głosu! -tym razem to matka krzyknęła.
-Nie mów mi co mam robić! -teraz to już tylko krzyczałam. -Nie interesujesz się mną przez pół życia i teraz sobie przypomniałaś o mnie! -wykrzykując to miałam łzy w oczach. -Nie pozwolę ci niszczyć tego wszystkiego. Zadzwonisz raz na ruski rok i myślisz że wszystko okey? Jak ja mam się czuć? Nawet mama Wiktorii dzwoni do mnie częściej z pytaniem czy nic mi nie potrzeba… A ty co? Ty masz mnie w dupie. Wiesz co? Nie dziwię się, że ojciec od ciebie odszedł. Dobrze zrobił. -ostatnie słowa wypowiedziałam już płacząc.
-Co ty sobie myślisz? Nie krzycz na mnie gówniaro. Co ty sobie myślisz? Że kim ty jesteś? -krzyczała zrzucając wazon, który się stłukł. Do pokoju wlecieli Szymon, Aleks, Cupko, Witka i Asia.-Co to za jedni?- spytała matka pokazując na dwóch Serbów.
-Mój chłopak i jego przyjaciel.-powiedziałam już trochę spokojniejsza.
-Niech wyjdą z tego mieszkania.-odrzekła.
-Nie. -odpowiedziałam próbując być spokojna.
-Coś ty powiedziała?- spytała przybliżając się do mnie.
-Nie. Ty stąd wyjdziesz. I to teraz.
-Tak? Będziesz tylko coś chciała. -powiedziała i wyszła z salonu. Poszłam za nią.
-Od ciebie niczego nie potrzebuję. -rzekłam zamykając drzwi. Oparłam się o nie plecami i uklęknęłam. Zaczęłam płakać. Skryłam twarz w dłoniach. Ktoś do mnie podszedł. Był to Cupko. Złapał mnie za ręce i podniósł po czym przytulił. Założyłam mu ręce na szyje. Nie chciałam żeby coś mówił. Wystarczało mi, że był teraz przy mnie. Po chwili odsunął mnie lekko.
-Już lepiej?- spytał ocierając moje łzy. Poruszyłam głową.
-Tak. Chodźmy do reszty.
Weszłam do salonu  i od razu doskoczyła do mnie przyjaciółka. Mocno mnie przytuliła. Ja nie umiałam złapać tchu, więc powiedziałam:
-Weź, bo mnie udusisz.
Odsunęła się ode mnie i uśmiechnęła. Po czym powiedziała.
-Będzie dobrze.
-Wiem o tym.- odpowiedziałam z łzami w oczach.
-Przestań płakać. -otarł mi łzy Cupko, który cały czas stał przy mnie. Podszedł do mnie Szymek.
-Dziękuję za to. -przytulił mnie.
-Jesteś moim bratem. Nie pozwolę, żeby ktoś kierował twoim życiem. -powiedziałam -Tylko ja tak mogę. -dokończyłam z lekkim uśmiechem.
-Na mnie zawsze możecie liczyć. -zwróciłam się do brata i jego dziewczyny.
-A tak w ogóle już cię wyręczyłam i ich sobie przedstawiłam. -wtrąciła się moja psiapsióła.
-Dzięki.
-To było dziwne. -powiedział Aleks.
-To było nic. Jak byś widział jak się z Aśką kłóciła. Wtedy to leciała łacina podwórkowa.-zwrócił się do Aleksa Szymek.
Stałam i patrzyłam się w okno. Kostek złapał mnie od tyłu i przytulił. Obróciłam się w jego ramionach. Musnęłam usta. On odwzajemnił lekki pocałunek. I oparł się swoim podbródkiem o moją głowę.
-Już wszystko okey.- szepnął
-Mam taką nadzieję.
-Ej, a może tak zaprosimy na wieczór kilka osób?- spytała Wiktoria
-Mini party?- spytałam nadal przytulona do mojego chłopaka.
-Coś w tym stylu. -szatańsko się uśmiechnęła.
-Lubię te twoje niecne plany. -zaśmiałam się.
A więc zaprosiliśmy: Klaudię, Darię,  Patryka, Karolinę (z czego ucieszył się Aleks) oraz Monikę i Łukasza. Duuuuuużo nas było. Siedziałam na kanapie obok Cupka z colą w ręku. Wszyscy siedzieli na ziemi tworząc kółko dyskusyjne.
Karolina wyszła z pokoju, a za nią Aleks.
-Zaraz wracam. -zwróciłam się do Cupka. Poszłam do pokoju po aparat. Fajny moment do zrobienia kilku zdjęć. Minęłam kuchnię. Stała w niej Karolina oparta o blat i Aleks. Kara zmierzyła mnie błagalnym  wzrokiem, żebym wyszła. Podnosząc ręce powiedziałam:
-Już się stąd zmywam.
Wróciłam do salonu. Stowarzyszenie śmiało się z czegoś.
-Co za pewne mnie się obgaduje? -zaśmiałam się.
-Jasne. Nie ma lepszej osoby do obgadywania. -pokazała mi język Wiktoria.
-Małpa. -uśmiechnęłam się i usiadłam obok mojego chłopaka.
-O kimś trzeba mówić. -uśmiechnęła się tym razem Monika.
Zauważyłam, że  Łukasz raz po raz zerka na Klaudię, która się wtedy czerwieni. Oparłam się o kanapę i przysłuchiwałam rozmowie chłopaków.
-Chyba nie powiesz mi, że nie jesteś za Milanem?- spytał Szymek Łukiego.
-Wolę Real.
-Lepsza Barca! -odezwał się Cupko.
-Chyba was wszystkich pogięło. -odezwałam się na co wszystkie oczy skierowały się na mnie. Wtedy do pokoju wszedł Aleks i Karolina trzymający się za ręce.- Najlepsza Borrusia.
-Kibicujesz im dlatego, że gra tam Piszczek.- odezwał się mój brat.
-W dupie a nie. Nie lubię go…- powiedziałam ze smutną miną.-Lepszy Błaszczykowski.  -stwierdziłam pod nosem z uśmiechem. Zaczęli się ze mnie śmiać. -Ej to nie jest miłe!
-Głuptas. -powiedział Konstantin całując mnie w czoło.
-A dajcie mi wszyscy święty spokój. Wy… -nie dokończyłam bo nie wiedziałam co powiedzieć.
-Się fochasz?- spytała Wiki.
-No nie wiem.
-Pogódźmy się z tym, że najlepsza Sovia jest!- zaśmiała się Witka.
-No chyba nie. -pokazałam jej język.
-Jak się zaczniemy kłócić to się skończy, jak ostatnio. -powiedziała poważnie moja współlokatorka.
-Będę znowu mieć guza. -powiedziałam zniesmaczona drapiąc się po głowie.
-Coście robiły?- spytał Cupko udając przerażenie.
-Nie chciałbyś wiedzieć. -wyszczerzyłam zęby.
-Pamiętam, że rozwaliłyśmy wtedy drzwi od szafy… -powiedziała zamyślona Witka. Zaczęłam się śmiać.
-Albo stół.
-Głupie jesteśmy.-stwierdziła moja przyjaciółka.
-Ryjesz mi psychę.
-Mówiłaś mi już to dziś.
-Lubię się powtarzać.- stwierdziłam.
Po 22 wszyscy zebrali się do domu. Stałam na klatce z Cupkiem.
-Musisz jechać?- spytałam.-Nie możesz zostać na noc?
-Nie mogę, -powiedział.-Chłopaki są już w hotelu tutaj w Katowicach. Jutro rano wylatujemy.
-Kiedy wracacie? -odwróciłam się do niego tyłem i oparłam o barierkę schodów.
-Za tydzień.
-Szkoda… -powiedziałam ze smutkiem.
-Oj weź. Zobaczymy się za tydzień i obiecuję ci, że zostanę u ciebie .
-Co za poświęceniem. Zostaniesz u mnie. Straszne. Jak ty to przeżyjesz. -śmiałam się. Kostek spoważniał.
-Będziesz tęsknić? -spytał.
-Głupie pytanie.
-Wiem. Chcę po prostu wiedzieć.
-Jasne, że będę. -powiedziałam i przytuliłam się do siatkarza.
-Musze lecieć. -powiedział odsuwając się. Pogłaskał mnie po policzku i pocałował. -Nie wpakuj się w żadne kłopoty, co?- zaśmiał się.
-Jasne. -odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy. Pocałował mnie ponownie, ale tym razem w czoło i zawołał.
-Aleks idziesz?
-Lecę.-powiedział wychodząc z mieszkania.
-Nie ma, nie ma. Jeszcze minutka. Między tobą, a Karą coś jest? -spytałam.
-O Boże. Może.- ja zrobiłam się poważna i powiedziałam:
-Jak ją zranisz, nie ręczę za siebie. Dobra lećcie.
Pożegnaliśmy się i weszłam do mieszkania.
-Idę pod prysznic. -krzyknęłam. Gorąca kąpiel… Tego mi brakowało. Woda oblewała moją twarz. Wiktoria zaczęła się dobijać do drzwi.
-Rusz się. My też chcemy się wykąpać.- Wyszłam spod prysznica, ubrałam się i z mokrymi włosami pomaszerowałam do swojego łóżka. Po chwili do pokoju weszła wykąpana Wiki. Usiadła na łóżku i popatrzyła na mnie.
-Co? -spytałam.
-Przykro mi.
-Z jakiego powodu?
-Twoja matka zachowała się dziś naprawdę… Nie wiem jak to nazwać. Widzę jak cię to rani.-znowu zebrało mi się na płacz.
-Jak ja mam się czuć?
-Strasznie zapewnie. Ale pamiętaj że masz mnie. Mnie, Cupka,  Aleksa, Szymona, Asię, Zatora, Grześka, moich rodziców… -i tak zaczęła wymyślać. Patrzyłam na nią jak na idiotkę. -Dobra kończę.
-Dziękuję.
-Idziesz spać?
-Nie wiem, nie chce mi się na razie.
-No to sobie poplotkujemy.
-Nie ładnie obgadywać. -uśmiechnęłam się.
-Kto powiedział, że będziemy obgadywać? My będziemy stwierdzać fakty.
Przesiedziałyśmy pół nocy rozmawiając o różnych pierdołach. Usta Wiktorii się nie zamykały. Gadała jak najęta. Przypominałyśmy sobie różne sytuacje z dzieciństwa. Śmiałyśmy się jak głupie. Bałyśmy się, czy nie obudzimy sąsiadów. Zasnęłyśmy w jednym łóżku. I tylko tyle pamiętam.

Oczami Gregora:
Budzik. Nie, proszę nie. Wyrzuciłem go do drugiego pokoju, dalej dzwonił. Za trzydzieści minut trening. Zrzuciłem z siebie kołdrę, inaczej bym nie wstał. Zimno, w takim razie już nie zasnę. Powoli podniosłem się z miękkiej poduszki i przetarłem oczy. Zlazłem z łóżka kierując się do kuchni. „Cholera, jak zimno.” przebiegło mi przez myśl. No tak, zostawiłem na noc otwarte okno. Niech żyje moja inteligencja, a raczej jej brak. Szybko zamknąłem okno, zrobiłem sobie kawę i kanapkę, a następnie poleciałem do salonu. Pochłonąłem śniadanie, ogarnąłem się w łazience i wyszedłem z mieszkania. Na halę dotarłem idealnie na czas. Mieliśmy dzisiaj trening na siłowni.  Z racji, że było kilka minut po szóstej, wszyscy byli półprzytomni i ledwo się ruszali, Kowal nas opieprzył. Jęki i stęki na siłowni minęły po pierwszej godzinie, po następnych dwóch już nikt nie było nieprzytomny. Kolano dało o sobie znać lekkim pulsującym bólem. Od razu z szatni udałem się do Rusina.
-Cześć Jacek. -wszedłem do jego gabinetu.
-Dzień dobry Kosa. Co jest? -zapytał nie odrywając wzroku od papierów.
-Kolano. -mruknąłem siadając na łóżku do masażu.
-To co w zeszłym sezonie? -tym razem już na mnie spojrzał, a ja pokiwałem głową. Zaczął naciskać w różnych miejscach kolana.
-Ogólnie boli tylko trochę, au. -syknąłem, gdy nacisnął tuż pod kolanem.
-Kosa, ja cię nie chcę straszyć, ale powinniśmy to prześwietlić. -chwycił mnie za łydkę, drugą rękę oparł na udzie i zaczął prostować i zginać staw.-Teraz boli?
-Generalnie boli tylko przy chodzeniu, kiedy przerzucam na tą nogę ciężar ciała. -fizjoterapeuta mruknął coś niezrozumiałego pod nosem.
-Dobra, jedziemy do szpitala, jak prześwietlimy to ci powiem coś więcej. Zakładaj spodnie, ja idę do Kowala.- wypruł z gabinetu. Po chwili przyszli obydwaj. 
Wyszliśmy z budynku i wpakowaliśmy się do auta Rusina. To on zbajerował pielęgniarkę, która od razu zaprowadziła nas do odpowiedniego lekarza. Zaprowadzono mnie do miejsca, gdzie wykonywano rentgeny. W małym pomieszczeniu zdjąłem spodnie, a następnie przeszedłem do większego, tam jakaś lekarka ułożyła mi nogę tak, jak miała leżeć  i narzuciła na mnie... coś takiego, nie wiem do tej pory jak to nazwać, w każdym razie żeby mnie nie naświetliło. Byłbym potem w nocy darmową latarnią.
-I nie ruszać nią. - mruknęła, po czym udała się do pomieszczenia obok. Po chwili słyszałem brzęczenie maszyny. Kiedy skończyła wydawać jakiekolwiek dźwięki  ta sama kobieta wzięła ode mnie ‘narzutkę’ i kazała się ubrać. Posłusznie wykonałem polecenie i wyszedłem na korytarz.  Jacek zawzięcie rozmawiał z lekarką, a Kowal wpatrywał się w nich wzrokiem ‘wtf’. Nawet nie zdążyłem do nich dojść, szybko skończyli rozmowę i podeszli do mnie.
-No chłopie, to nic poważnego. Jesteś tylko przeciążony, kilka dni odpoczynku potrzebujesz. -fizjoterapeuta poklepał mnie po ramieniu. Z ulgą odetchnąłem. Nie chciałem powrotu kontuzji z zeszłego sezonu, rehabilitacja, mało gry, całkiem inny trening... Zdecydowanie kontuzja to najgorsza rzecz w życiu sportowca. Jacek odwiózł mnie do mieszkania, Andrew został pod szpitalem, miał stamtąd niedaleko. Gdy ogarnąłem wszystko, a szczególnie siebie musiałem wychodzić. Minąłem próg budynku, a mój telefon się rozdzwonił.
-Halo? -nawet nie spojrzałem na wyświetlacz.
-Cześć Grzegorz! -uśmiechnąłem się słysząc jej głos. -Co porabiasz?
-Idę na trening. Jak już mówiłem -Kowal nas kiedyś zabije.
-Przeżyjesz, trzymam kciuki. -zaśmiała się.
-A ty?
-Ja? Ja wracam z uczelni. Tak dzisiaj było nudno... Ale przeżyłam. A teraz idę do domu, boję się co tam zastanę, bo brat Dominiki jest jak ona... Wszystkiego się można spodziewać. A potem mnie pewnie na zakupy wygonią.
-Ciebie wyganiają, a ja muszę chodzić sam. -zaśmialiśmy się oboje.
-No to naprawdę masz ciężkie życie. Grzesiu, chyba do ciebie wpadnę w weekend, wiesz? Ale z moją prywatną małpiatką, no chyba, że będzie chciała zostać z resztą stada.
-Wpadaj kiedy chcesz. -wkroczyłem do hali, następnie do szatni. Tak się cieszyłem, że Wiki mnie odwiedzi, że zapomniałem, iż w szatni sam nie będę.
-Cześć Kos... -Igła nie skończył, bo Piter zatkał mu twarz. W ogóle w całym pomieszczeniu zrobiło się cicho.
-U mnie drzwi są zawsze dla ciebie otwarte. -dodałem.
-A to ja chętnie skorzystam, jak mnie Asia wyrzuci z domu. -wydarł się Bartman. Wszyscy zarechotali.
-Rozumiem, że dotarłeś na miejsce? -zaśmiała się dziewczyna do słuchawki.
-Dotarłem i muszę kończyć, bo chyba zaraz oboje ogłuchniemy.
-Nie martw się Kosoczku, ja ci zainwestuje w aparat słuchowy! -wykrzyknął Ignaczak. Perłowski ze śmiechu aż spadł z ławki.
-Jezu, co się tam dzieje?
-Łukasz turla się po podłodze. -oznajmiłem na co Wiki dostała takiej samej głupawki jak moi koledzy.
-Dobra, ja kończę. Papa.
-Papapa. Pozdrów ich tam i przekaż, że chcę ich widzieć w całości. -przytaknąłem i wdusiłem czerwoną słuchawkę.
-Co ci powiedziała? -zapytał Piotrek.
-Że mam was pozdrowić i że chce was widzieć w całości.
-Dziękujemy, ale ostatniego to chyba nie możemy obiecać. -odrzekł Maciek patrząc na Perłę. Znów przeszła fala radości, po której udaliśmy się na salę.  Tam dopadł mnie Rusin i wcisnął opaskę w rękę tłumacząc co i jak. Wszystko wiedziałem, ale siedziałem cicho. Założyłem opaskę na kolano, oczywiście pomagała, kolano już tak bardzo nie bolało. Po zakończeniu wszelakich ćwiczeń Kowal zebrał nas wokół siebie.
-Wymęczyłem was trochę, więc macie trzy dni wolnego. - wszyscy się ucieszyli jak dzieci.- Ale w poniedziałek widzę wszystkich bez wyjątków na treningu o 15:00. Teraz dowidzenia, możecie iść.
-Z Bogiem! - wykrzyknął libero i pobiegł do szatni. Wszyscy udali się za nim. Postanowiłem, że pojadę jutro do Wiktorii i zrobię jej niespodziankę. Pożegnałem się jak zwykle z chłopakami i poleciałem do domu jak na skrzydłach,. Już mi nawet kolano nie dokuczało. Posprzątałem mieszkanie, wrzuciłem kilka rzeczy do sportowej torby i poszedłem spać. Jutro rano wyjazd. Kierunek: Katowice!

Oczami Konstantina:
Obudziłem się o 7. Wszedłem do kuchni, w której siedział zjarany Aleks.
-A tobie co?- spytałem.
-Tobie wczoraj było niedobrze, dziś jest mi.- odpowiedział.
-A ja się wyśmienicie czuję. -powiedziałem przeciągając się.
-Weź no.
-Człowieku jesteś blady.
-Tak jak ty wczoraj.
-Kurde no.
-Zaraziłeś mnie…- powiedział ze smutną miną.
-No co ty nie powiesz.
-Wyprowadzam się do mamusi.-powiedział teatralnie mój przyjaciel.
-Wracasz do Serbii ? -zdziwiłem się.
-Mamusia poczeka, chcę jeszcze z tobą pomieszkać jednak.-powrócił mu nagle humor.
-Podobno źle się czujesz.- powiedziałem
-Umiesz poprawić człowiekowi samopoczucie-zaśmiał się.
-Facepalm.
-O której jedziesz do Katowic ?-spytał.
-O 10.30 może wcześniej. A co ?
-Mogę się zabrać z tobą? -spytał.
-Jasne. Tylko nie marudź jak będziemy jechać nie chce słyszeć ciągłego ,,Kiedy dojedziemy?’’-powiedziałem udając atakującego.
-Ja tak nie mówię!
-Mówisz mówisz. - mruknąłem.
-Nie wiesz, o której jutro wylatujemy?
-Około 11. Chyba.
-A skąd?
-Z Katowic.
-Czyli w gruncie rzeczy możemy zabrać ze sobą już nasze rzeczy, co nie?
-Dobry pomysł, nie pomyślałem o tym-powiedziałem.
-Ty w ogóle nie myślisz. -stwierdził przyjaciel.
-Siedź cicho, bo nigdzie nie pojedziesz.
Wypiłem kawę i zjadłem śniadanie. Zanim się obejrzałem była już 9:45. Poszedłem się przebrać i spakować. Zajęło mi to wszystko niedużo czasu, więc o 10:15 wyjeżdżaliśmy.  Na drodze było dość dużo samochodów. Też sobie wybrali porę. Zaparkowaliśmy obok bloku dziewczyn. Wchodząc do ich mieszkania słyszałem krzyki Dominiki dochodzące z salonu.
-Co się tam dzieje? -spytałem Wiktorii.
-Sprzeczka rodzinna. Dominika się kłóci z matką.
Dominika opowiadała mi,  że nie ma dobrego kontaktu z nią, ale nie wiedziałem, że jest aż tak źle. Weszliśmy do kuchni w której siedział brat Dominiki i jego dziewczyna. Wiktoria przedstawiła nas i nagle usłyszeliśmy trzask z salonu. Wiktoria przestraszyła się, że Dominice coś się stało i od razu wszyscy wparowali do pokoju. Domi płakała a na ziemi leżał rozbity wazon. Chciałem do niej podejść i ją przytulić ale, nie teraz.
-Co to za jedni?- spytała matka Dominiki pokazując na mnie i Aleksa.
-Mój chłopak i jego przyjaciel.-powiedziała szatynka powstrzymując łzy.
-Niech wyjdą z tego mieszkania.-rozkazała jej matka.
Miśka się sprzeciwiła i wyrzuciła matkę z mieszkania. Przez chwile nie wracała, więc poszedłem zobaczyć co się stało. Dziewczyna siedziała skulona pod drzwiami kryjąc twarz w dłoniach. Nagle na mnie popatrzyła. Oczy miała czerwone. Ewidentnie płakała. Podniosłem ją i przytuliłem. Stałem tak obejmując ją. Wiedziałem, że jest jej ciężko więc się nie odzywałem. Po prostu chciałem być przy niej teraz. Otarłem jej łzy i wróciliśmy do salonu. Kiedy weszliśmy do salonu do Miśki doskoczyła Wiktoria, która ją przytuliła i próbowała pocieszyć. Aleks stwierdził że było to dziwne. Szymon opowiedział nam co było jak się z jego dziewczyną ich matka kłóciła. Ale to była mama Dominiki i to jej było dopiero ciężko. Stała i patrzała się tak w okno. Podszedłem do niej od tyłu i przytuliłem. Nagle się obróciła i lekko musnęła moja usta. Odwzajemniłem pocałunek i mocno ją przytuliłem.
-Już wszystko okey.- szepnąłem jej do ucha
-Mam taką nadzieje.-odpowiedziała ze smutkiem.
Wiktoria zaproponowała Dominice, by zaprosić paru znajomych. Szymon, Aleks i ja poszliśmy do sklepu.
-Jak długo się znacie? -spytał mnie Szymek, gdy tak szliśmy.
-Ponad dwa tygodnie.-Gdy zauważyłem zdziwienie na twarzy młodego od razu hmm… wytłumaczyłem.-Wiem, że to krótko ale… my się naprawdę kochamy.-odpowiedziałem z przekonaniem.
-To są takie zakochańce, że masakra-powiedział Aleks.-Oni potrafią przegadać całą noc, a on potem marudzi że niewyspany jest. -śmiał się atakujący.-Dominika zapewne też tak ma. Oni są strasznie podobni.
-Przesadzasz.-stwierdziłem.
-Przesadzać to można rośliny.
-Skąd ty wiesz jaka jest Dominika? -spytałem.
-Karolina mi powiedziała.
-O mój Boże.
-No co?
-Nic nic.-powiedziałem podnosząc ręce w geście obronnym.
-Właśnie słyszę.
-A ty ile znasz się z Aśką?- spytałem Szymona.
-Asia jest oprócz Wiktorii najlepszą przyjaciółką Dominiki. Razem trenowały ręczną i to w gruncie rzeczy dzięki Dominice ją znam. A razem jesteśmy od 3 lat.
-Boże to długo. -powiedziałem z podziwem.
-W sobotę lecimy do Paryża i chce się jej oświadczyć. Zbierałem na to długi czas, ale tato mi pomógł...-powiedział pokazując nam pierścionek.
-O chłopie.-śmiałem się.-No to gratuluje. Będziesz miał problemy z matką co ?
-Niestety. Nie zdziwiłbym się jak by nawet na ślub nie przyszła. Wy czujcie się zaproszeni-uśmiechnął się chłopak.
Weszliśmy do sklepu wzięliśmy Colę  jakieś chipsy i żelki, o które prosiła mnie Dominika.
-Weź jej dwie paczki bo to żelkożerca! -śmiał się jej brat.-Ona potrafi zjeść 5 paczek i przy tym nie zgrubnąć ani kilograma. Przecież jak jeszcze mieszkała u mamy to ona przy nauce ciągle żelki i żelki. Twierdziła, że to jej pomagało i faktycznie jak nie jadła żelków to miała gorsze wyniki, a to tylko dlatego,  że wtedy robiła na złość i się nie uczyła.
-Co za ciołek. -stwierdziłem z uśmiechem.
Wchodząc do mieszkania dziewczyn usłyszeliśmy głośną muzykę. Laski siedziały w salonie i śpiewały. Tekst leciał na telewizorze a one fałszowały i się śmiały. Szczerze powiedziawszy najlepiej wychodziło to właśnie Dominice.
-Dobra koniec tego! -krzyknęła Wiktoria i obróciła się w naszą stronę. Staliśmy w drzwiach i patrzeliśmy się na nie z wielkimi oczami. Dominika wyłączyła PS3 i podeszła do mnie.
-Co?- spytałem z uśmiechem.
-Nic.-powiedziała zakładając mi ręce na szyje ja złapałem ją w pasie.-Dziękuję.
-Za? -zapytałem lekko zmieszany.
-Nie wiem. Za to, że jesteś.-powiedziała i się do mnie przytuliła. Uśmiechnąłem się i też ją przytuliłem po czy szepnąłem jej do ucha.
-To ja powinienem ci dziękować.
Popatrzała na mnie i zaczęliśmy się całować. Ktoś za nami odchrząknął i powiedział.
-Stoicie w drzwiach.-obróciłem się, a za nami stał Szymon z szerokim uśmiechem. Dominika zaczęła się śmiać i odsunęła się ode mnie.
-Się lecz. –powiedział Szymek.
-Spadaj.-powiedziała uderzając go lekko. On zaczął ją gilgotać.-Przestań, przestań. Co ja ci mówiłam?
-Że się dusisz jak ktoś cię gilgocze, ale ja mam prawo!  –Powiedział pokazując jej język.
-Wyrzucę cię z domu!- powiedziała grożąc mu palcem.
-Tylko spróbuj.-oboje się śmiali.
-Idź lepiej, bo mi żal na ciebie patrzeć.
-Oj tam.
-Zabijesz jednorożca.
-Wolę lamy.
-Lamy plują.-śmiałą się Dominika.
Szymon wyszedł z pokoju a Miśka cały czas się śmiała.
-Ogarnij się kobieto. -powiedziałem z uśmiechem.
-Dobra dobra, jestem spokojna, co nie? -powiedziała powstrzymując śmiech.
-Boże kochany z kim ja się zadaję.-powiedziałem strzelając facaplma.
-Możesz wyjść.-zaśmiała się ponownie.
-Wolę zostać z tobą. -powiedziałem siadając obok Dominiki na oparciu kanapy. Dziewczyna oparła głowę o moje ramię.
-Cieszy mnie to.
Zaczęli się schodzić znajomi dziewczyn. Siedzieliśmy w salonie i stworzyliśmy ,,kółko różańcowe’’. Dominika w pewnym momencie wyszła i wróciła po chwili z aparatem. Robiła zdjęcia.
-Chyba was wszystkich pogięło. -wtrąciła się do rozmowy-Najlepsza Borrusia.
Szymon zarzucał jej,  że lubi ten klub tylko dlatego, że gra w nim Piszczek. O 22 zaczęliśmy się zbierać, gdyż musieliśmy jechać do hotelu,  w którym była cała drużyna. Dominika prosiła mnie, żebym został, ale nie mogłem. Nie była z tego powodu zadowolona. Pożegnaliśmy się i pojechaliśmy z Aleksem do hotelu.
-Witam wszystkich! -powiedział atakujący, gdy zauważył stojących na polu siatkarzy.
-Witam i ciebie milordzie.-wypalił Zatorski.
-Co tak tu stoicie? -spytałem.
-Jest problem z pokojami.-poinformował mnie Kłosu.
-Co się stało?
-Nie ma tylu pokoi ile powinno być. Będziemy spać razem.-śmiał się środkowy.
-Na pewno nie z tobą.-pokazałem mu język.
-Czuję się odrzucony.-stwierdził Karol.
-Dobra chłopcy wszystko w porządku włazić!- poinformował Nawrocki.-No proszę, kto do nas dojechał.
-Witamy.
Pokoje były 3 osobowe, więc wepchnął się do nas Zatorski. Mogliśmy sobie już tylko pomarzyć, że się wyśpimy. Po 10 minutach do naszego pokoju wparowała reszta ferajny. Winiar z miną pokerzysty rozdawał karty. Około 1 wszyscy wyszli z naszego pokoju, a my położyliśmy się spać.

*********
Co to jest szczęście? Innych czynić szczęśliwymi. Co to jest radość? Innym radość dawać.
*********

*Sytuacja autentyczna. Tak skakałam przez parking śpiewając, a znajomi Kasi mieli polewkę. Kasiu, z tego miejsca Cię przepraszam.

Jest. Przepraszamy, ale internet niczym syn marnotrawny do ojca wrócił do Dominiki ze spaceru, bo mu dupa zmarzła. Czy 31 stron w wordzie to dla Was wystarczjąca rekompensata za nasze złe uczynki? Dzięki, że z nami jesteście, dzięki za 10.000 wyświetleń. Pod następnym rozdziałem będzie mini-surprajs.

Pamiętacie, żeby komentować?

Bardzo ważne, proszę zajrzeć.

30 komentarzy:

  1. na wieczór złapałam doła, chodziłam "przygaszona" (tak moja mama mi powiedziała), nic mi się nie chciało. miałaj się już kłaść spać gdy mi sie przypomiało, że miał być jeszcze u was nowy post, więc szybko włączyłam sobie kompa i weszłam odrazu do was . Zaczełam czytać i czytać i z każdym kolejnym zdaniem moje "przygaszenie" mijało. Z bananem na twarzy skończyłam czytanie waszego posta i dzisiejszy dzień.
    Dziękuję wam za to !! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejka, jakie to miłe ^^ Cieszymy się, że Cię "oświeciłyśmy" (ale przysucharzyłam!) i poprawiłyśmy Ci humor. Mamy nadzieję, że teraz już Cię humorek nie opuści :*

      Usuń
    2. :) z uśmiechem na twarzy :D

      Usuń
  2. no więc czytałam to chyba godzinę xD bardzo fajne, uwielbiam! <3
    Więc nie wiem dlaczego nie lubię Wiktorii, może za jej szaleństwo(?) nie wiem, po prostu.
    Po drugie jestem ciut rozczarowana. Bo Wiktoria pójdzie się spotkać z Wiktorem i Grzesiek ich zobaczy blbalbalbala, do przewidzenia, chyba, że się mylę. (o.O?)
    ta matka w ogóle mnie rozbiła i nie wiem o co chodzi i w ogóle jestem przerażona, jaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa, nie wiem o co mi chodzi.
    tak że ten, to pa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kocham dziewczyno Twoje rozkminy :D
      Wiktoria to tylko wyimaginowana postać, masz prawo jej nie lubić. Gorzej by było, gdybyś znielubiła przez nas któregoś z siatkarzy :>
      Dobra, dobra. Będzie mały spoiler z mojej strony. Mylisz się, mam zaplanowane co innego c:

      Usuń
    2. to dobrze :D wierzyłam w Was
      no i ogólnie to chciałam Ci powiedzieć, że ja lubię Kosoka. I poszłam kiedyś na mecz towarzyski z Effectoreeeeeeeeem i poszłam z transparentem : Kosa, Kosa utrzyj Kielczanom nosa!
      i taka kosa była narysowana xD i się śmiał ze mnie strasznie :D ale nieważne
      uwielbiam go :)) <3


      ale ja jestem normalna przecież :D
      a w ogóle zapraszamy do siebie :D

      Usuń
    3. Hahaha! Genialny transparent! Już go sobie wyobrażam :D
      A to pewnie Kosie humor poprawiłaś do końca dnia ;>
      Każdy jest normalny na swój sposób, a ja z Dominiką to dopiero (dobrze, że nikt nie ma wglądu do naszych rozmów, bo byśmy już siedziały zawinięte w białe kaftany, w izolatce, z naklejką na czole: "Niebezpieczeństwo".)
      A teraz idę tam do Ciebie i będę nadrabiać, bo się muszę przyznać, że mam zaległości ^^

      Usuń
    4. taki czerwony :D zrobie kiedyś zdjęcie to Ci pokaże, i Ci wyśle na fejsie ( hehehe, tak jestem adminką na Opowiadaniach z Siatkówką w tle) ale zanim się zbiore to groch w Himalajach urośnie, lol xD no i ten to tego czekam na następny :D

      Usuń
    5. :OOOO Czego ja się tu dowiaduję? :OO
      Jestem w szoku, Ty mnie znasz, a ja Ciebie nie! Ty detektywie Ty :D To ja idę już ten groch siać i go pilnować, żeby urósł, żebyś mi to wysłała xD
      a następny się pisze c:

      Usuń
    6. no widzisz :)))))))))))))))))))
      no może Ci wyśle noo po świętach, okej? xD
      bo w sumie mi sie wcześniej nie bedzie chcialo, chyba, ze sie wezme za siebie xD
      to dobrze. ja też pisze, nie ważne, że dupa z tego, bo wena jest ulotna jak dym z papierosa i no

      Usuń
    7. ej, moge Ci wysłać zaproszenie na fejsie? lol xD

      Usuń
    8. Uuuu, poetka widzę. :D szacun za porównanie weny z papierosowym dymem, ja bym nigdy na to nie wpadła :D ja w ogóle z porównań cienka jestem c:
      I wysyłaj to zaproszenie, już się znamy z tej naszej inteligentnej konwersacji (nawet nie wiedziałam, że znam takie mądre słowa O.o) czekam :>

      Usuń
  3. Szaaalejecie ! Genialny jest ten rozdział, już sam tytuł mnie rozwalił. Potem było tylko lepiej ;)
    Zapraszam do mnie na kolejny rozdział: http://siatkowkaczylimarzeniagodnespelnienia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tytuł po części wymyślił mój pan z chemii. "A bo ja mówiłem wam, że na ten sprawdzian trzeba się uczyć. Ale wy nie, najmądrzejsza klasa w szkole. To po co się uczyć? Tutaj u was jest tak, jakbym siał groch w Himalajach. Nic nie wyrośnie."
      :D

      I już biegnę, lecę do Ciebie c:

      Usuń
  4. świetny jak zawsze nic dodać ni ująć :) :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hahahahahaahha, ja pierdole (tak wiem, że rodzina mi sie powiększy). Najzajebistszy rozdział w historii tego bloga (O Wiktorio! Nie zabijaj mnie za złą odmianę słowa: zajebisty).
    Po prostu MIODZIO.
    Zator i jego "faza"... I love it. <3
    Hymm, hymmm... Dobra to tak na koniec chciałam wam podziękować. Za to że piszecie tego bloga, za to że potraficie poprawić człowiekowi humor no i za...

    To by było na tyle. :D Pozdrawiam.
    A i czekam na kolejnyy. ! :D :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to czekamy na powiększenie rodziny :D
      Hmmm... Odmieniłaś dobrze, więc egzekucji nie będzie ;>
      My też kochamy Zatora za jego wieczną fazę, szczególnie dziś, gdy udzielał wywiadu Karolowi c:
      Pisanie tego bloga to dla nas czysta przyjemność, szczególnie, kiedy czytamy takie komentarze <3. A że poprawiamy humor? To nas chyba najbardziej cieszy! Jezu, Jezu. Szczerzę się do monitora :3
      A my Ci dziękujemy za to, że obszernie komentujesz te nasze wypociny, bo nie każdemu się chce, a dla nas to ważne :D
      Pozdrawiamy cieplutko <-(*.*)->

      Usuń
  7. No to czekanie Nam się opłaciło...Rozdział jak zwykle świetny ciągle to samo pisze...ale serio mega mi się podoba...to w jaki sposób piszecie...ich teksty sprawiają ,że czyta się przyjemniej...a z drugiej strony nie są takie 'oklepane' są takie oryginalne...A Faze Zatora to chyba wszyscy kochamy <3
    No i standardowo życzę weny na następne rozdziały! ;))

    OdpowiedzUsuń
  8. hahahaha :D Naprawdę świetny!!! *_*
    Trochę oczy zaczynały boleć od czytania, ale warto było :D
    Zapraszam na swojego 2 bloga ;))
    http://sercezawszewielepiej14.blogspot.com/
    Mam nadzieję że zostawisz po sobie jakieś znaki :)
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. dzisiejszej-nocy.blogspot.com
    Zapraszam na 10 ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Dodwajcie częściej rozdziały, bo tracicie czytelników.c:

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja pierdziele, dłuższego się nie dało?:D
    Warto było wysilać swój wzrok i czytać ostatkami sił. A tytuł powala mnie na kolana.:D Świetny, świeeetny rozdział. Jeśli będzie Ci się nudzić to zapraszam do mnie:) 169141613.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Wspaniały rozdział ale jaki dluuuugi ;DDD
    Poprostu uwielbiam Wiktorie i Kosoka, ich historia nw czemu wydaje mi sie ze jest dla mnie ciekawsza,
    Nie obrazcie sie ale wydaje mi sie za przesadziacie z zatorskim, tak jagbyscie chcialy z niego zrobic druga Igłe, i dla mnie przynajmniej jest to dziwne, wątpie zeby taki byl naprawde?!?

    KOCHAM poprostu czytac ten blog <33

    Pozdrawiam;**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Omomo <3 Ja się z tym nie zgadzam ... :D Moje teksty co do Zatorskiego są zazwyczaj wymyślane na odpieprz . :D Przykro mi :D ALe się muszę przyznać do tego ;D <3 Ale sie cieszę się że ci się podoba <3
      Pozdrawiam Dominika :*

      Usuń
  13. http://dzisiejszej-nocy.blogspot.com/

    Jedenastka.

    OdpowiedzUsuń
  14. Zapraszam do siebie na 18-ty rozdział :)
    www.miloscisiatkowka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  15. Zapraszam na nowe rozdziały!!! :)))
    http://4volleyball44.blogspot.com/
    http://sercezawszewielepiej14.blogspot.com/
    :))) Mam nadzieję że zostawisz po sobie jakiś znak ;3
    Pozdrawiam ! :D

    OdpowiedzUsuń